słońcu kapeluszami, roiła się u wejścia i na dróżkach, po bokach których stały domki w rosyjskim stylu, zdobne w rzeźby; stare, kędzierzawe brzozy, z gałęziami zwieszającemi się od śniegu, zdawały się być przybrane w nowe, uroczyste szaty.
Lewin szedł ścieżką w stronę sadzawki i mówił sam do siebie: „Nie trzeba się denerwować, należy właśnie być najzupełniej spokojnym. Czemu bijesz tak mocno? Milcz, ty głupie!“ — zwracał się do serca swego. Lecz czem bardziej starał się uspokoić, tem silniej biło mi serce i tem bardziej brakło mu tchu. Ktoś ze znajomych spotkał go i zawołał nań, lecz Lewin nawet nie poznał go; podszedł do gór, koło których słychać było brzęczenie łańcuchów, na których spuszczały się i podnosiły saneczki; wesołe okrzyki używająsych szlichtady brzmiały w powietrzu; gdy Lewin przeszedł jeszcze parę kroków i stanął nad sadzawką, odrazu rozpoznał ją między ślizgającymi się.
Obecności jej domyślił się z radości i z przestrachu, który owładnął jego sercem. Ona stała na drugim końcu sadzawki i rozmawiała z jedną ze znajomych pań. Zdawało się, że niema nic nadzwyczajnego ani w jej postaci, ani w jej ubraniu, lecz Lewinowi było również łatwo odróżnić ją w tym tłumie, jak spostrzedz róże miedzy pokrzywami. Ona opromieniała wszystko. Ona była uśmiechem, roztaczającym szczęście dokoła. „Czyż doprawdy mogę zejść tam na lód i podejść ku niej?“ — pomyślał. — Miejsce, na którem stała, wydawało się Lewinowi niedostępną świątynią i przez chwilę miał już zamiar odejść, do tego stopnia bał się. Musiał aż zrobić wysiłek i pomyśleć, że koło niej chodzą najrozmaitszego rodzaju ludzie i że on sam mógł przyjść tutaj, aby się ślizgać. Zszedł więc na lód, starając się na nią nie patrzyć zbyt długo, tak samo jak i na słońce, lecz chociaż nie patrzał na nią, widział ją, tak samo jak słońce.
Na lodzie zbierało się w tymże dniu tygodnia i o tej godzinie, zawsze jedno i to samo towarzystwo, i to sami zna-
Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom I.djvu/47
Ta strona została uwierzytelniona.