Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom I.djvu/60

Ta strona została skorygowana.

— Ja? życzyłbym sobie z całego serca, gdyż byłoby to najlepiej.
— Czy tylko przypadkiem nie mylisz się? Czy wiesz o czem mówimy? — dopytywał się Lewin, przenikając wzrokiem swego współbiesiadnika. — Więc naprawdę jesteś zdania, że się to stać może?
— Jestem zdania, że się to stać może. Dlaczego by się nie mogło stać?
— Ale czy naprawdę przypuszczasz, że się to stanie? Powiedz mi, co myślisz w głębi duszy: A jeśli... jeśli spotka mnie odmowa? Jestem nawet jej najzupełniej pewnym...
— Dlaczego jesteś jej pewnym? — i Stepan Arkadjewicz mimowoli uśmiechnął się, widząc zakłopotanie Lewina.
— Tak mi się jakoś zdaje chwilami. Lękam się odmowy i dla niej i dla siebie.
— W każdym razie, pannie nie grozi żadna nieprzyjemność: każda panna dumną jest z oświadczyn.
— W istocie, każda panna, ale nie ona.
Stepan Arkadjewicz uśmiechnął się, gdyż wiedział, że dla Lewina wszystkie panny na świecie dzielą się na dwa gatunki: pierwszy, wszystkie panny na świecie, oprócz niej, i panny te mają wszystkie ludzkie wady i niczem nie wyróżniają się od szarego ogółu; drugi zaś gatunek, ona jedna, nie mająca żadnej wady i górująca nad całą ludzkością.
— Zaczekaj, weź trochę sosu — rzekł Stepan Arkadjewicz, biorąc Lewina za rękę, którą odsuwał naczynie z sosem.
Lewin wziął sosu, lecz nie dawał jeść Stepanowi Arkadjewiczowi.
— Zaczekaj; zrozum, że jest to dla mnie kwestya życia i śmierci! Nigdy z nikim nie rozmawiałem o tem, i z nikim, tylko z tobą, mogę mówić o tem. Na pierwszy rzut oka jesteśmy zupełnie obcymi dla siebie, gdyż mamy różne poglądy i różne upodobania; lecz ja wiem, że ty kochasz i rozumiesz mnie, więc i ja kocham cię bardzo. Lecz na miłość Boską, bądź najzupełniej szczerym.