Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom I.djvu/95

Ta strona została skorygowana.

żadnego związku z nim, pomimo to, widok Anny, rozmawiającej z Obłońskim, był przykrym dla niego.
— Jakżeż tam ze zdrowiem mamy? — zapytał powtórnie, zwracając się ku matce.
— Dobrze, zupełnie dobrze. Aleksandre był bardzo serdecznym i Marie również taka jest miła...
I znów zaczęła opowiadać o tem, co ją najwięcej interesowało, o chrzcinach wnuka, na które jeździła do Petersburga, i o względach, jakie cesarz okazywał jej starszemu synowi.
— Oto i Wawrzyniec — odezwał się Wroński, poglądając przez okno — teraz, jeśli mama sobie życzy, możemy już iść.
Stary kamerdyner, który jeździł zawsze z hrabiną, wszedł do wagonu i zameldował, że kareta już czeka. Hrabina podniosła się do wyjścia.
— Chodźmy, ludzi już nie wiele — rzekł Wroński.
Pokojówka wzięła woreczek i pieska, kamerdyner zaś i tragarz resztę rzeczy. Wroński podał matce rękę. W chwili, gdy wychodzili z wagonu, kilku ludzi z przestraszonemi minami przebiegło koło nich, przebiegł też i zawiadowca stacyi w swej, niezwykłego koloru, czapce. Widać było, że stało się coś niezwyczajnego. Ludzie biegli ku końcowi pociągu.
— Co?... co?... Gdzie?... Rzucił się!... Przejechało go!... — słychać było wołanie w biegnącym tłumie.
Stepan Arkadjewicz z siostrą zawrócili się, unikając wmieszania się w biegnący tłum, i zatrzymali się koło wagonu.
Panie weszły do wagonu, a Wroński i Stepan Arkadjewicz poszli dowiedzieć się o szczegółach wypadku.
Stróż, nie wiadomo, czy był pijanym, czy też obwiązał się zanadto z powodu zimna, nie zauważył, że pociąg zaczął cofać się, i dostał się pod koła, które go zmiażdżyły.