Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom I.djvu/97

Ta strona została skorygowana.

Stepan Arkadjewicz i Anna zatrzymali się na chwilę, szukając oczyma służącej.
Gdy wyszli przed dworzec, kareta Wrońskich już odjechała. Ludzie, tłoczący się przy wyjściu, rozmawiali o wypadku.
— Straszna śmierć — odezwał się jakiś jegomość — podobno przecięło go na pół.
— A mnie się zdaje, że właśnie lekka, gdyż natychmiastowa — zauważył drugi.
— Że też nie zachowują środków ostrożności — rzekł ktoś trzeci.
Karenina siadła do karety, i Stepan Arkadjewicz zadziwił się, zauważywszy, że wargi jej drgają i że z trudnością powstrzymuje łzy.
— Co ci się stało, Anno? — zapytał, gdy odjechali już kawałek drogi.
— Zła przepowiednia — odpowiedziała.
— Głupstwo — odparł Stepan Arkadjewicz — przyjechałaś, a o to chodziło mi bardzo. Nie możesz sobie nawet wyobrazić, jak ja liczę na ciebie.
— Czy dawno znasz już Wrońskiego? — zapytała.
— Dość dawno. Czy wiesz, spodziewamy się, że ożeni się z Kiti.
— Tak? — cicho odezwała się Anna. — Teraz zacznijmy rozmawiać o tobie — dodała po chwili, potrząsając głową, jakby chciała odpędzić coś natrętnego, co jej dokucza i co uważa za zbyteczne. — Jak stoi cała twoja sprawa? Odebrałam twój list i zaraz przyjechałam.
— W istocie, cała ma nadzieja leży w tobie.
— Opowiedz mi więc wszystko.
Stepan Arkadjewicz zaczął opowiadać.
Gdy dojechali do domu, Obłoński pomógł siostrze wysiąść, uścisnął ją za rękę i poszedł do biura.