Wroński przeczytał i zarumienił się.
— Głowa mnie rozbolała, pójdę do domu — rzekł do Sierpuchowskiego.
— A więc do widzenia. Dajesz mi carte blanche?
— Potem pomówimy o tem, będę u ciebie w Petersburgu.
Była już szósta godzina. Aby zdążyć na czas, Wroński wsiadł do powozu Jawszyna, gdyż nie chciał jechać swymi końmi, które wszyscy znali, i polecił furmanowi spieszyć się. W starej czteroosobowej karecie było dużo miejsca. Wroński usiadł w kącie, oparł nogi na przedniem siedzeniu i zamyślił się.
Poczucie porządku, do którego doprowadził swe interesy, wspomnienie przyjaźni z Sierpuchowskim, który uważał już siebie za potrzebnego państwu działacza, wspomnienie pochlebnych słów jego i, co najważniejsze, spodziewane widzenie się z Anną, wszystko to łączyło się w ogólne wrażenie pełnego radości poczucia życia. Poczucie to było do tego silnem, tak że Wroński pomimowoli uśmiechnął sie, poczem zdjął nogi z siedzenia, założył je, dotknął się sprężystej łydki, stłuczonej wczoraj i rozpierając się w karecie, odetchnął parę razy całą piersią.
„Dobrze, dobrze, dobrze!“ — rzekł sam do siebie. Wroński i przedtem doznawał często radosnego poczucia swego ciała i zdrowia, lecz nigdy jeszcze tak nie kochał siebie, swego ciała, jak w tej chwili. Przyjemnie mu było teraz odczuwać ten lekki ból w silnej nodze i poruszać silną piersią przy oddychaniu.
Ten sam pogodny, chłodny sierpniowy dzień, oddziaływający tak przygnębiająco na Annę, wydawał mu się dziwnie pobudzającym i ochładzał mu rozpaloną od polewania twarz i szyję. Zapach brylantyny, bijący od wąsów, wy-