Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom II.djvu/117

Ta strona została skorygowana.

ani na chwilę nie przypuszczała pojedynku i dlatego zupełnie odmiennie objaśniła sobie przelotny wyraz surowości na jego twarzy.
Odebrawszy list od męża, Anna wiedziała w głębi duczy, iż wszystko zostanie się po dawnemu, gdyż sił jej nie starczy do porzucenia dotychczasowego życia, do opuszczenia syna i do połączenia się z kochankiem. Ranek, spędzony u księżnej Twerskiej, umocnił ją jeszcze bardziej w tem przekonaniu. W każdym razie to widzenie się było dla niej nadzwyczaj ważnem; spodziewała się, że wpłynie ono na zmianę jej położenia, i że będzie dla niej zbawiennem. Jeśli Wroński przy tem widzeniu stanowczo, namiętnie, nie wahając się ani chwili powie jej: rzuć wszystko i uciekaj ze mną! — rzuci nawet syna i pójdzie za nim. Lecz wiadomość ta nie wywarła na nim wrażenia, na jakie Anna liczyła; Wroński wydawał się tylko obrażonym, niewiadomo o co.
— Nie było w tem nic tak przykrego... stało się to samo przez się — odparła Anna z rozdrażnieniem — i oto... — i wyjęła schowany w rękawiczce list męża.
— Rozumiem, rozumiem — przerwał jej, biorąc list, lecz nie czytając go i usiłując uspokoić ją — miałem tylko jedno pragnienie, o jedno tylko prosiłem cię, o zerwanie tego stosunku, abym mógł swe życie poświęcić dla twego szczęścia.
— Dlaczego mówisz mi o tem? — zapytała — czyż mogę wątpić choć na chwilę?... gdybym wątpiła...
— Kto to idzie? — zawołał nagle Wroński, wskazując dwie idące ku nim damy, — może jakie znajome! — i skręcił prędko w boczną aleję, pociągając za sobą Annę.
— Ach, wszystko mi jedno! — zauważyła. Wargi jej zadrżały i Wrońskiemu zdawało się, że oczy Anny patrzą na niego z rozdrażnieniem z pod woalki. — Powtarzam ci, że nie o to mi idzie, gdyż to nie ulega dla mnie żadnej wątpliwości, ale widzisz, co on mi pisze; przeczytaj — i Anna znów wstrzymała się.