Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom II.djvu/137

Ta strona została skorygowana.

mego męża. Owszem, dobrze mu bywa za granicą, ale nigdy do tego stopnia, jak w kraju, gdyż tutaj czuje się we właściwem sobie otoczeniu. Ma tutaj bardzo dużo zajęcia i posiada dar interesowania się wszystkiem. Pan, zdaje się, nie był nigdy w naszej szkole?
— Widziałem... ten domek obrośnięty bluszczem?
— Tak, to dzieło Nasti — rzekła gospodyni, wskazując na siostrę.
— Czy pani sama uczy? — zapytał Lewin, usiłując nie patrzeć na wycięcie, wiedząc jednak zarazem, że pomimo wszelkich wysiłków, będzie je widział, chociaż będzie patrzał gdzieindziej.
— W istocie, ja sama uczyłam i uczę, lecz obecnie mamy doskonałą nauczycielkę... zaprowadziliśmy również i gimnastykę.
— Dziękuję, nie będę już pił więcej herbaty — rzekł Lewin, wiedząc, że popełnia niegrzeczność, lecz nie mogąc w żaden sposób zdobyć się na dłuższe prowadzenie rozmowy, przyczem zarumienił się i wstał. — Słyszę zaciekawiającą mnie nadzwyczaj rozmowę — dodał i przeszedł do drugiego końca stołu, gdzie siedział gospodarz z dwoma obywatelami. Świażski siedział bokiem do stołu, trzymając w ręce, którą oparł na stole, porcelanową filiżankę, drugą zaś brał swą brodę, podnosił ją nieustannie do nosa i gładził od czasu do czasu. Świażski spoglądał swemi błyszczącemi, czarnemi oczyma na mówiącego z uniesieniem obywatela z długimi, siwymi wąsami, którego słowa bawiły go widocznie. Lewin odrazu zdał sobie jasno sprawę, że Świażski ma taką odpowiedź na skargi sąsiada, która za jednym zamachem obróci w niwecz wszystkie dowodzenia, lecz, że z różnych względów nie może jej dać, i że nie bez pewnej przyjemności przysłuchuje się komicznym twierdzeniom swego gościa.
Obywatel z siwymi wąsami należał widocznie do zajadłych zwolenników pańszczyzny, był typowym hreczkosiejem i namiętnie zajmował się gospodarstwem wiejskiem. Lewin