Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom II.djvu/138

Ta strona została skorygowana.

poznał to zaraz z jego ubioru, ze staromodnego wytartego surduta, w którym stary czuł się widocznie nieswoim, z posępnego spojrzenia, z rozkazującego tonu, którego nabrał przez długoletnie przyzwyczajenie i z energicznych ruchów dużych, czerwonych, opalonych rąk z jednym staroświeckim zaręczynowym pierścionkiem na serdecznym palcu.

XXVII.

— Gdyby mi tylko nie żal było rzucać tego wszystkiego, nad czem napracowałem się tyle... a pracy włożyłem tam dużo... machnąłbym na wszystko ręką, sprzedałbym i pojechał, jak Mikołaj Iwanowicz... prysłuchiwać się Helenie — rzekł stary szlachcic z przyjemnym uśmiechem, który rozjaśnił jego niemłode, rozumne oblicze.
— A przecież pan nie rzuca — rzekł Mikołaj Iwanowicz Swiażski — a zatem opłaca się panu.
— Opłaca się tylko pod tym względem, że mam dach nad głową i że nie płacę za mieszkanie. A zresztą liczę ciągle na to, że lud przyjdzie może do rozumu. Nieda pan wiary, co to za pijaństwo i co za rozpusta! Wszystko potracili i nie mają ani szkapy, ani bydlęcia! Z głodu będzie zdychał, a niech go pan weźmie i najmie za robotnika, to tylko myśli o tem, jakby panu zrobić jakąbądż szkodę i zaskarżyć w dodatku do sądu pokoju.
— Ale za to i pan poda skargę do sądu.
— Ja podam? Za nic w świecie! Tyle będzie z tego gadania, że rady dać sobie nie będę mógł! Przecież na fabryce pobrali zadatki i nie przyszli do roboty. Cóż sędzia pokoju? Uniewinnił! Wszystko trzyma się jeszcze tylko przez sąd wołostny i przez starszyznę, gdyż ci dają im w skórę po dawnemu. A gdyby tego nie było, to doprawdy trzebaby wszystko rzucić i uciekać na koniec świata!
Szlagon drażnił widocznie Świażskiego, którego to nietylko nie gniewało, lecz owszem szczerze bawiło.