Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom II.djvu/142

Ta strona została skorygowana.

„taskańskiej“ rasy, co to ją trzeba za ogon ciągnąć[1] ochwacą, ale niech pan zaprowadzi perszerony lub przynajmniej nasze „bitiugi“, to tym nic nie zrobią... i tak ze wszystkiem! Musimy więc zmienić zupełnie nasz pogląd na gospodarstwo.
— Gdyby nas tylko stać było na to, Mikołaju Iwanowiczu! Panu łatwo to mówić, a ja muszę utrzymywać syna w uniwersytecie i młodszych chłopców w gimnazyum, niemam więc na perszerony.
— Na to są banki.
— Aby wszystko z młotka sprzedali? Dziękuję z przeproszeniem za nie...
— Nie zgadzam się na to, aby należało, aby można było podnieść jeszcze poziom naszych gospodarstw — rzekł Lewin — zajmuję się tą kwestyą i rozporządzam odpowiednimi środkami, a nic zrobić nie mogę. Co do banków, to niewiem komu mogą one być przydatne. Ja przynajmniej ponosiłem zawsze i na wszystkiem straty, na co tylko robiłem nakłady: wzorowa owczarnia — przyprawiła mnie o straty, maszyny — straty.
— Ma pan racyę — potwierdził szlachcic z długimi wąsami, uśmiechając się nawet z zadowoleniem.
— I nie ja tylko... — ciągnął Lewin — mogę się powołać na wszystkich właścicieli, prowadzących racyonalne gospodarstwa; wszyscy z małymi wyjątkami ponoszą straty. Niech pan powie, czy pański majątek przynosi panu dochód? — zapytał Lewin i w jednej chwili dostrzegł w spójrzeniu Świażskiego ten przelotny wyraz przestrachu, jaki zauważał zawsze, ilekroć chciał przeniknąć dalej do otwartych dla wszystkich pokoi umysłu Świażskiego.

Swoją drogą zapytanie to było niedyskrecyą ze strony Lewina. Gospodyni podczas herbaty mówiła mu przed chwilą, że w tym roku w lecie mąż jej sprowadził z Moskwy niemca, specyalistę buchaltera, który za wynagrodzeniem pięciuset

  1. Taskat’ = ciągnąć.