Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom II.djvu/147

Ta strona została skorygowana.

— Daj pan spokój! Zakamieniały stronnik pańszczyzny, jak i oni wszyscy zresztą... — rzekł Swiażski.
— Którym pan marszałkuje...
— W istocie ja im marszałkuję, ale we wręcz przeciwnym kierunku — odparł Świażski, śmiejąc się.
— Widzi pan, mnie to szczególniej zajmuje — rzekł Lewin — że on ma racyę, iż to co my robimy, t. j. racyonalna gospodarka, nie idzie nam jakoś, a opłaca się tylko gospodarstwo prowadzone po lichwiarsku, jak u tego jegomościa, co nie odzywał się prawie wcale, lub też bardzo prymitywne... Kto tu winien?
— Rozumie się, że my sami, a zresztą to nieprawda, aby gospodarstwa nasze nie opłacały się. Wasilczykow robi pieniądze...
— Ma fabrykę...
— Niewiem jednak w każdym razie, co pana tak dziwi. Naród stoi na takim niskim stopniu i materyalnego i umysłowego rozwoju, że oczywiście musi sprzeciwiać się wszystkiemu, co jest mu obcem. W Europie racyonalne gospodarstwo opłaca się dlatego, że naród jest wykształconym, cała więc rzecz polega na tem tylko, iż należy oświecić lud.
— Ale w jaki sposób oświecić go.
— By oświecić lud potrzeba koniecznie trzech rzeczy: szkół, szkół i jeszcze raz szkół.
— Przecież pan sam powiada, że naród stoi na bardzo niskim stopniu rozwoju materyalnego? cóż więc szkoły pomogą mu na to?
— Wie pan, że pan przypomina mi anegdotę o radach dawanych choremu: „Niech spróbuje wziąć na przeczyszczenie!“ — „Brał i pogorszyło mu się!“ — „Niech spróbuje pijawek!“ — „Stawiał i pogorszyło się!“ — „Niech się więc modli!“ — „Modlił się, lecz i to nie pomogło!“ Również i my z panem. Ja powiadam ekonomia polityczna, a pan — gorzej; powiadam socyalizm — gorzej, oświata — gorzej.
— Cóż jednak ludowi szkoły dopomogą?