Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom II.djvu/161

Ta strona została skorygowana.
XXXI.

Zbiegłszy do połowy schodów, Lewin już w przedpokoju usłyszał znajome sobie kaszlanie, lecz odgłos własnych kroków przeszkadzał mu słyszeć wyraźnie, zdawało mu się więc, że może myli się; po chwili jednak ujrzał całą długą, kościstą, znajomą sobie postać, a chociaż zdawało mu się, że już nie może oddawać się żadnym złudzeniom, jednak wciąż spodziewał się, że go wzrok myli i że ten długi człowiek, który zdejmuje palto i kaszle od czasu do czasu, nie jest jego bratem Mikołajem.
Lewin kochał swego brata, lecz być z nim razem było zawsze dla niego przykrością. Teraz zaś, gdy Lewin pod wpływem nieprzyjemnych wspomnień i słów Agafii Michajłownej był nie w humorze, mające się odbyć spotkanie z bratem wydawało mu się nadzwyczaj przykrem; zamiast wesołego zdrowego gościa, który, jak Lewin spodziewał się, rozerwie go i rozprószy jego zadumę, będzie musiał spędzić parę dni z bratem, który zna go całego nawskroś, który wyciągnie z niego wszystkie najserdeczniejsze myśli i który zmusi go do wypowiedzenia wszystkiego, a Lewin właśnie nie życzył sobie tego.
Zżymając się na siebie samego za dawanie przystępu myślom tego rodzaju, Lewin zbiegł do przedpokoju. Gdy zbliska ujrzał brata, egoistyczne uczucie rozczarowania znikło w jednej chwili, a miejsce jego zajęło głębokie współczucie. Chociaż Mikołaj i dawniej przestraszał poprostu swą chudością i chorowitym wyglądem, obecnie jednak jeszcze bardziej schudł i zmizerniał; był to szkielet pokryty skórą.
Mikołaj stał w przedpokoju i pociągając długą, chudą szyją, zdejmował z niej z gorączkowym ruchem szalik i dziwnie smutno uśmiechał się przytem. Ujrzawszy ten nieśmiały i pokorny uśmiech, Lewin uczuł, że łkanie ściska mu gardło.
— Oto i ja przyjechałem do ciebie — odezwał się Mikołaj głuchym głosem, nie spuszczając na sekundę wzroku