z twarzy brata — oddawna już wybierałem się, ale jakoś byłem ciągle niezdrów... teraz zaś jest mi znacznie lepiej — mówił, gładząc brodę ogromnemi wychudłemi rękoma.
— Dobrze, dobrze! — odparł Lewin i ogarnął go jeszcze większy przestrach, gdy, całując brata poczuł pod wargami, że ciało Mikołaja jest zupełnie suche i gdy ujrzał w pobliżu jego ogromne, dziwnie świecące oczy.
Parę tygodni temu Konstanty Lewin pisał do brata, że po sprzedaniu cząstki, jaka pozostała jeszcze, przypada Mikołajowi około dwa tysiące rubli, które może odebrać w każdej chwili.
Mikołaj opowiadał, że przyjechał właśnie po te pieniądze, a przede wszystkiem, że chce spędzić czas jakiś w swem rodzinnem gnieździe, dotknąć ziemi, na której się rodził, aby, jak bohaterowie ludowi, nabrać sił do oczekującej go pracy. Ruchy Mikołaja były, jak zwykle, prędkie i porywcze, pomimo zwiększającego się coraz bardziej chorowitego wyglądu i pomimo szczupłości, rażącej przy jego wzroście. Lewin zaprowadził brata do gabinetu.
Mikołaj przebrał się nadzwyczaj starannie, czego nigdy przedtem nie czynił, uczesał rzadkie włosy i uśmiechając się, poszedł na górę.
W ogóle Mikołaj był w jak najlepszym humorze, w jakim, o ile Lewin przypominał sobie brata, bywał zwykle za lat dziecinnych; nawet gdy mówił o Siergieju Iwanowiczu, odzywał się o nim bez rozdrażnienia. Ujrzawszy Agafię Michajłownę, pożartował z nią i począł wypytywać co się dzieje z dawnymi służącymi. Wiadomość o śmierci Parfena Denysycza podziałała nieprzyjemnie na niego, na twarzy odbiło się przerażenie, z którego jednak otrząsł się natychmiast.
— Przecież on już był bardzo stary — zauważył i począł rozmawiać o czem innem. — Widzisz, spędzę u ciebie miesiąc, dwa, a potem pojadę do Moskwy. Wiesz, Miahkow obiecuje mi posadę... urządzę się teraz zupełnie inaczej... trzeba ci wiedzieć, żem oddalił od siebie tę kobietę...
Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom II.djvu/162
Ta strona została skorygowana.