Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom II.djvu/164

Ta strona została przepisana.

mu się płakać nad swym ukochanym umierającym bratem, a musiał słuchać i podtrzymywać rozmowę o planach, jakie brat roił na przyszłość.
Lewin kazał posłać bratu w swojej sypialni za parawanem, gdyż dom był wilgotnym, a jeden tylko pokój ogrzanym.
Mikołaj położył się, i nie wiadomo czy spał, czy nie spał, ale, jak zwykle chorzy, przewracał się po łóżku, i gdy kaszel go męczył, coś szeptał. Chwilami wzdychał ciężko i mówił: „Ach, Boże mój!“ chwilami zaś, gdy flegma dusiła go, klął z gniewem „niech cię djabli!“ Lewin nie mógł zasnąć, przysłuchiwał się bratu, i różne myśli przychodziły mu do głowy, lecz panowała nad niemi jedna myśl o śmierci.
Śmierć, nieunikniony koniec wszystkiego, stanęła po raz pierwszy z nieprzezwyciężoną siłą na drodze jego życia. I ta śmierć, która była tu, w tym pokoju, w tym ukochanym bracie, stękającym przez sen i wzywającym pomocy to Boga, to ludzi, była wcale nie tak daleką, jak mu się dawniej zdawało. Lewin czuł, że ta śmierć była i w nim samym. Nie dzisiaj, to jutro, nie jutro, to za trzydzieści lat, ale czyż to nie wszystko jedno? A co to takiego była ta nieunikniona śmierć!? — tego nietylko nie wiedział, nietylko nigdy nie myślał o tem, lecz nie umiał i nie śmiał nawet myśleć.
„Pracuje, chcę zrobić cokolwiek, a zapomniałem, iż wszystko skończy się, zapomniałem o śmierci.“
Lewin skurczył się i siedział po po ciemku na łóżku; objąwszy rękoma kolana i wstrzymując oddech, pogrążył się w niewesołych myślach. Lecz im bardziej natężał umysł, tem wyraźniej widział, iż w rzeczy samej tak jest, że rzeczywiście zapomniał, że przeoczył w życiu jedną drobną okoliczność, że przyjdzie śmierć, że wszystko się skończy, że nie warto było nic rozpoczynać i że na nią niema już rady... Straszne to, ale w rzeczy samej tak jest.
„Ale ja żyję jeszcze? Cóż więc mam robić obecnie?“ — pytał z rozpaczą; po chwili zapalił świecę, wstał po cichu,