Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom II.djvu/168

Ta strona została skorygowana.

Chociaż Lewin usiłował natychmiast uspokoić brata, Mikołaj nie chciał już słyszeć o niczem, twierdząc, że daleko lepiej będzie, gdy rozstaną się, i Konstanty przekonał się, iż życie stało się już dla brata tylko ciężarem nie do zniesienia.
Mikołaj miał już wyjeżdżać, gdy Konstanty raz jeszcze zbliżył się do niego i prosił, aby mu wybaczył i darował urazy.
— Jesteś wspaniałomyślny! — zawołał Mikołaj i uśmiechnął się. — Jeśli koniecznie chcesz mieć racyę, to mogę ci zrobić tę przyjemność... masz więc racyę, ale ja pomimo to wyjadę!...
Dopiero w ostatniej chwili, gdy już siadał do powozu, Mikołaj pacałował się z bratem i spojrzawszy poważnie a serdecznie na niego, odezwał się nagle:
— W każdym razie, Kostia, nie wspominaj źle o mnie! — Głos mu zadrżał.
Były to jedyne wyrazy, wypowiedziane zupełnie szczerze. Lewin wiedział, że należy pod nimi domyślać się: „ty widzisz i wiesz przecież, że zemną jest bardzo źle i że zapewne nie zobaczymy się już więcej“... Lewin wiedział o tem i łzy trysnęły mu z oczu, raz jeszcze ucałował brata, lecz nie mógł mu nic powiedzieć i nie wiedział nawet co mówić.
W parę dni po wyjeździe brata i Lewin wyjechał za granicę. Spotkawszy się w wagonie ze stryjecznym bratem Kiti, młodym Szczerbackim, Lewin wprawił go w zdumienie swem posępnem usposobieniem.
— Co ci się stało? — zapytał Szczerbacki.
— Nic, ale tak mało wesołego na świecie.
— Jakto mało? Jedź raczej ze mną do Paryża, zamiast do jakiejś tam Mülhuzy... zobaczysz jak tam wosoło...
— Nie, to już nie dla mnie. Czas mi już umierać...
— Wolne żarty! — roześmiał się Szczerbacki — ja dopiero mam zamiar rozpoczynać życie.
— I mnie do niedawna zdawało się tak samo, lecz obecnie wiem, że czas mi już umierać.