Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom II.djvu/179

Ta strona została przepisana.

— Był, wrócił do domu i znowu wyjechał, niewiem dokąd... lecz nic nie szkodzi... nie mówmy już o tem więcej. Gdzieżeś ty bywał tyle czasu, czy zawsze z księciem?
Anna wiedziała o każdym kroku Wrońskiego. Wroński chciał powiedzieć, że nie spał przez całą noc i że zaspał teraz, lecz widząc ją taką wzruszoną i uszczęśliwioną, zawstydził się, powiedział więc, że musiał pojechać zdać raport o wyjeździe księcia.
— A teraz zapewne już się wszystko skończyło? Czy on już wyjechał?
— Bogu dzięki skończyło się już... nie uwierzysz, jak mi to wszystko dało się we znaki...
— Dlaczego? przecież zwykle wy wszyscy młodzi mężczyżni prowadzicie takie życie — odparła Anna, ściągając brwi, poczem wzięła ze stołu robotę i nie patrząc zupełnie na Wrońskiego, poczęła wyjmować z niej szydełko.
— Ja już oddawna przestałem prowadzić takie życie — odparł Wroński, dziwiąc się zmianie, jaka zaszła w wyrazie twarzy Anny i starając się odgadnąć przyczynę tej zmiany — i przyznam ci się — rzekł, uśmiechając się i pokazując swe białe, równe zęby — że w ciągu tego tygodnia, gdym patrzał na to życie, miałem wrażenie, iż patrzę się w lustro i, co prawda, nie sprawiało mi to zbyt wielkiej przyjemności...
Anna trzymała w ręku robotę, nie robiła jej jednak, a utkwiła w Wrońskiego dziwne, błyszczące i nieprzyjazne spojrzenie.
— Dzisiaj rano była u mnie Liza... one nie boją się jeszcze bywać u mnie i nie zwracają uwagi na hrabinę Lidyę Iwanowną — dodała z goryczą — i opowiadała mi o waszym ateńskim wieczorze. Doprawdy co za obrzydliwości!...
— Ja chciałem tylko powiedzieć, że... — Anna przerwała mu:
— Czy to ta Theresse była, z którą znałeś się przedtem
— Chciałem powiedzieć...