— Jacy wy mężczyźni jesteście obrzydliwi! Jak wy nie możecie wyobrazić sobie, że kobieta nie może zapomnieć tego — mówiła, unosząc się coraz bardziej i bardziej, i zdradzając przez to powód swego rozdrażnienia — szczególniej kobieta, która nie może znać takiego życia. Co ja wiem? Co ja widziałam? — mówiła — tylko to, coś ty mnie powiedział. A skąd mogę wiedzieć, czyś ty mi mówił prawdę?...
— Anno, obrażasz mnie!... Czyż byś mi doprawdy nie wierzyła? Czyż nie mówiłem ci, że żadna myśl nie przejdzie mi przez głowę, abym jej nie powierzył tobie?
— W rzeczy samej — odparła — chcąc widocznie nie dawać do siebie przystępu uczuciu zazdrości — lecz gdybyś ty wiedział, jak mi jest ciężko... Wierzę, wierzę ci bez granic... Mówiłeś więc...
Lecz Wroński nie mógł na razie przypomnieć sobie, co miał mówić. Te napady zazdrości, które w ostatnich czasach zdarzały się coraz częściej i częściej, przerażały go, i chociaż Wroński usiłował nie dawać poznać tego po sobie, zazdrość Anny zrażała go ku niej, pomimo to iż wiedział, że zazdrość tę pawodowała właśnie głęboka miłość ku niemu. Tyle przecież razy mówił sobie, że miłość jej stanowi jego szczęście, i oto ona kochała go, jak tylko może kochać kobieta, która dla miłości gotową jest wszystko poświęcić na świecie, a on był obecnie dalej od szczęścia, niż wtedy, gdy wyjeżdżał z Moskwy. Miał się wtedy za nieszczęśliwego, lecz liczył na to, że będzie szczęśliwym, teraz zaś wiedział już, że najrozkoszniejsze chwile szczęścia minęły bezpowrotnie. Anna zmieniła się zupełnie od chwili, gdy się z nią poznał, a zmieniła się na gorsze i pod moralnym i pod fizycznym względem; roztyła się trochę i twarz jej przybrała zły, szpecący ją wyraz, jak naprzykład w chwili, gdy była mowa o aktorce. Wroński spoglądał na Annę, jak spogląda człowiek na zerwany przez się i zwiędnięty kwiat, w którym z trudnością można dopatrzeć się reszty piękności, z powodu której kwiat ten zerwanym został i doprowadzonym do ta-
Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom II.djvu/180
Ta strona została skorygowana.