kiego stanu. I pomimo to Wroński czuł, że wtedy, gdy miłość jego była silniejszą, mógł, gdyby tego naprawdę pragnął, wyrwać tę miłość ze swego serca; lecz teraz w tej chwili, gdy mu się zdawało, że nie czuje w sobie miłości ku Annie, wiedział, że jego związek z nią nie może być rozerwanym.
— Cóż więc chciałeś mi powiedzieć o tym księciu? Odpędziłam od siebie djabła[1], odpędziłam — dodała — prawda, zacząłeś mówić coś o księciu? Dlaczego ci było tak przykro?
— Ach, nieznośnie... — odparł, usiłując skupić rozprószone myśli — on nic a nic nie zyskuje na bliższem poznaniu. Chcąc go określić, należy powiedzieć, że jest to śliczne, wykarmione zwierzę, jedno z tych, jakie na wystawach dostają pierwszą nagrodę i nic nad to — mówił Wroński z gniewem, który zwrócił na siebie uwagę Anny.
— Ale dlaczego? — zapytała — przecież on dużo widział i jest wykształconym?...
— Ich wykształcenie, to zupełnie inne wykształcenie. Po nim widać, że tylko dlatego jest wykształconym, aby mieć prawo pomiatać wykształceniem, jak w ogóle wszystkiem, co nie stanowi zwierzęcych przyjemności.
— Ale przecież wy wszyscy lubicie te zwierzęce przyjemności — odparła Anna, i Wroński zauważył w niej znowu ponure spojrzenie, unikające jego wzroku.
— Co ty tak bronisz go? — zauważył z uśmiechem.
— Nie bronię go, mnie to jest wszystko jedno, lecz zdaje mi się, że gdybyś sam nie kochał się w tych rozrywkach, to mógłbyś wymawiać się od nich... tobie jednak sprawia przyjemność przyglądać się Teresie w stroju Ewy...
— Znowu, znowu djabeł — rzekł Wroński, ujmując i całując jej rękę, leżącą na stole.
— Wistocie, lecz nie mogę inaczej! Nie masz pojęcia co się ze mną działo, gdym wyczekiwała ciebie! Zdaje mi
- ↑ Djabłem nazywali oboje zazdrość.