Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom II.djvu/187

Ta strona została skorygowana.

jest słusznym, odepchnął wiec żonę i prędko pochwycił tekę, w której, jak wiedział, żona chowała zwykle potrzebne jej papiery. Anna chciała odebrać tekę, lecz Aleksiej Aleksandrowicz nie pozwolił na to.
— Niech pani siądzie, muszę pomówić z panią! — rzekł, kładąc tekę pod pachę i tak mocno przyciskając ją łokciem, że aż wieko otworzyło się.
Anna milczała i z zadziwieniem i bojażnią patrzała na męża.
— Mówiłem pani, że zabraniam jej przyjmować u siebie Wrońskiego.
— Musiałam się z nim zobaczyć, aby...
Anna przestała mówić, gdyż nie mogła na razie wymyśleć żadnej wymówki.
— Nie wchodzę w szczegóły, dla których kobiecie może być potrzebnem widzenie się z...
— Ja chciałam, ja tylko... — rumieniąc się, rzekła Anna; impertynencye męża rozdrażniały ją tylko i dodawały odwagi. — Czyż pan nie widzi tego, że panu łatwo obrażać mnie? — zapytała.
— Obrażać można tylko uczciwego człowieka i uczciwą kobietę, lecz mówić złodziejowi, że jest złodziejem, to tylko la constatation d’un fait.
— Tej nowej dla mnie cechy pańskiego charakteru, okrucieństwa, nie znałam jeszcze w panu.
— Pani nazywa okrucieństwem, gdy mąż pozostawia żonie swobodę, gdy daje jej miejsce w uczciwym domu, a w zamian wymaga od niej tylko, aby była łaskawą zachowywać pozory przyzwoitości. Czyż to jest okrucieństwo?
— To gorzej niż okrucieństwo, to podłość, jeśli pan życzy sobie wiedzieć! — zawołała Anna, wybuchła gniewem i wstając z krzesła, chciała wyjść z pokoju.
— Nie! — krzyknął Aleksiej Aleksandrowicz swym piskliwym głosem, podniesionym o jedną nutę wyżej niż zwykle, i ujmując swymi dużymi palcami tak mocno jej rękę,