Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom II.djvu/214

Ta strona została skorygowana.

zawstydziła się swej radości, iż była chwila, ta mianowicie, gdy on podchodził ku pani domu i znowu rzucił spojrzenie na nią, na Kiti, że i jej samej, i Lewinowi i Dolly, która widziała wszystko, zdawało się, że nie potrafi zapanować nad sobą, i że rozpłacze się; zarumieniła się cała, zbladła, znów zarumieniła i, jak martwa, czekała na niego; wargi drżały jej ze wzruszenia. Lewin zbliżył się ku niej, ukłonił i nic nie mówiąc, podał rękę. Tylko lekkie drganie warg i mgła, jaka zaciągnęła jej oczy i dodała im blasku, zdradzały jej zakłopotanie, gdy ze spokojnym uśmiechem odezwała się:
— Tyle czasu nie widzieliśmy się! — i zdobywając się na odwagę uścisnęła swą chłodną rączką dłoń Lewina.
— Pani nie widziała mnie, lecz ja widziałem panią! — rzekł Lewin, promieniejąc uśmiechem pełnym szczęścia — widziałem panią, gdy pani jechała z kolei do Jerguszowa.
— Kiedy? — zapytała ze zdumieniem.
— Jechała pani do Jerguszowa — powtórzył Lewin, czując, że szczęście odbiera mu przytomność. „I jak ja mogłem ośmielać się łączyć w myślach mych tę niewinną, zachwycającą istotę, z resztą świata! Zdaje się, że to prawda, co mówiła Darja Aleksandrowna“ — myślał.
Stepan Arkadjewicz wziął go za rękę i podprowadził do Karenina.
— Panowie pozwolą, że ich zaznajomię.
— Bardzo mi przyjemnie, że znowu spotykam pana — rzekł Aleksiej Aleksandrowicz obojętnie, ściskając rękę Lewina.
— Panowie znają się? — zapytał ze zdziwieniem Stepan Arkadjewicz.
— Spędziliśmy razem trzy godziny w wagonie — z uśmiechem odparł Lewin — i rozstaliśmy się zaintrygowani, jak na maskaradzie, przynajmniej ja.
— Nic o tem nie wiedziałem! Niech państwo pozwolą — odezwał się Stepan Arkadjewicz, wskazując na drzwi, prowadzące do jadalni.