również było świetnem. Gwar nie milkł na chwilę i przy końcu obiadu ożywił się do tego stopnia, że mężczyźni wstając od stołu, nie przestali rozmawiać, a nawet Aleksiej Aleksandrowicz rozruszał się bardzo.
Piescow lubiał doprowadzić każdą rozmowę do końca, nie chciał więc poprzestać na żarcie Siergieja Iwanowicza, tem bardziej, iż widział, że sam nie miał przedtem słuszności.
— Nigdy nie miałem na myśli — odezwał się, jedząc zupę i zwracając się do Aleksieja Aleksandrowicza — tylko samej gęstości zaludnienia, lecz tę ostatnią w połączeniu z działaniem, a nie z zasadami tylko.
— Zdaje mi się — odparł powoli i obojętnie Aleksiej Aleksandrowicz — że to jest jedno i to samo. Mojem zdaniem ten tylko naród może wywierać wpływ na jakikolwiek inny, który jest bardziej rozwiniętym, który...
— Ale na tem też i polega rzecz cała — przerwał basem Piescow, który zawsze mówił spiesząc się i który, zdawało się, gotów był dać głowę za to co mówi — co należy rozumieć pod wyższym rozwojem? Anglicy, Francuzi, Niemcy, kto z nich stoi na niższym stopniu rozwoju? kto będzie unaradawiał innych? Widzimy, że Ren sfrancuział, a Niemcy nie stoją niżej! — wołał. — Tu rządzi inne prawo!
— Zdaje mi się, że przewaga jest zawsze po stronie prawdziwej oświaty — rzekł Aleksiej Aleksandrowicz, podnosząc z lekka brwi.
— Ale co mamy uznawać jako prawdziwą oświatę? — zapytał Piescow.
— Sądzę, że jej cechy są znane powszechnie — odparł Aleksiej Aleksandrowicz.
— Czyż doprawdy powszechnie są znane? — wtrącił się do rozmowy Siergiej Iwanowicz, uśmiechając się sprytnie — obecnie twierdzą, że tylko klasycyzm kształci napra-