Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom II.djvu/233

Ta strona została skorygowana.

własnej rodzinie; na dowód przytaczał, że żadna rodzina nie może obejść się bez pomocnicy i że w każdym biednym i bogatym domu są i muszą być bony i niańki.
— Nie — rzekła Kiti, rumieniąc się, lecz tem śmielej patrząc na niego swemi szaremi, szczeremi oczyma — panna może być w takiem położeniu, że nie może bez ujmy dla swej godności wejść do rodziny, a wtedy...
Lewin zrozumiał ją odrazu.
— Tak, to prawda... pani w istocie ma racyę.
I w jednej chwili zrozumiał to wszystko, co podczas obiadu dowodził Piecow o swobodzie kobiet, a zrozumiał tylko dlatego, że widział w sercu Kiti obawę starapanieństwa i poniżenia, i kochając ją, odczuł odrazu tę obawę i poniżenie, i w jednej chwili wyrzekł się swych dowodów.
Nastąpiła chwila milczenia; ona wciąż rysowała kredką po stole, oczy jej błyszczały spokojnym, cichym blaskiem. Poddając się jej nastrojowi i on odczuwał w całej swej istocie wzrastające wciąż naprężenie szczęścia.
— Ach, zarysowałam cały stół! — zawołała i kładąc kredkę, uczyniła ruch, jak gdyby chciała wstać.
„Jakżeż ja się zostanę sam bez niej?“ — z przerażeniem pomyślał Lewin i ujął za kredkę.
— Niech pani pozwoli — rzekł i usiadł koło stołu.
— Chciałem już oddawna zapytać się panią o jedną rzecz...
Lewin patrzał wprost w jej ładne, teraz trochę wystraszone oczy.
— Niech pan będzie łaskaw zapytać się.
— Zaraz — i napisał początkowe litery paru wyrazów: g, m, p, o: t, b, n, m, c, t, z — n, c, w? Litery te oznaczały: „gdy mi pani odpowiedziała: to być nie może, czy to znaczyło — nigdy czy wtedy?“ Nie było żadnego prawdopodobieństwa, aby Kiti mogła odgadnąć, lecz on patrzał na nią z takim wyrazem, jakby życie jego zależało od tego, czy ona zrozumie te słowa, czy też nie zrozumie ich.