czasu. „Biedny, nieszczęśliwy“ — pomyślał Lewin i łzy miłości i żalu nad tym nieszczęśliwym człowiekiem zakręciły mu się w oczach. Chciał porozmawiać z nim, pocieszyć go, lecz przypomniawszy sobie, że jest rozebranym, rozmyślił się i znowu usiadł koło lufcika, by używać kąpieli w chłodnem powietrzu i spoglądać na ten krzyż cudnych kształtów, mający dla niego tyle znaczenia i na mrugającą po nad krzyżem jasno-żółtą gwiazdę.
O ósmej poczęły się rozlegać kroki służby hotelowej, dały się słyszeć dzwonki i Lewin poczuł, że zaczyna mu być zimno, zamknął więc lufcik, umył się, ubrał i wyszedł na ulicę.
Na ulicach było jeszcze zupełnie pusto; Lewin poszedł w kierunku domu Szczerbackich; frontowe drzwi były zamknięte i cały dom spał jeszcze, powrócił więc napowrót do hotelu i zażądał kawy. Dyżurny lokaj, ale już nie Jegor, przyniósł mu ją. Lewin chciał nawiązać z nim rozmowę, lecz ktoś zadzwonił i numerowy musiał wyjść. Lewin spróbował wypić kawę i zjeść bułkę, lecz jedzenie nie przechodziło mu przez gardło; włożył więc palto i znowu poszedł chodzić bez celu. Była już dziesiąta, gdy po raz drugi podszedł do bramy Szczerbackich; w domu wstawano dopiero i kucharz szedł do miasta. Trzeba było przeżyć jeszcze przynajmniej dwie godziny. Całą tę noc i ranek Lewin żył zupełnie bezświadomie i miał uczucie, że stoi zupełnie po za warunkami życia materyalnego. Cały dzień nic nie jadł, dwie noce nie spał, rozebrany spędził kilka godzin na mrozie, i pomimo to czuł się nietylko rzeźwym i zdrowym, jak nigdy, lecz nawet zupełnie niezależnym od ciała; poruszał się nie wysilając muskułów i czuł, że jest w stanie wszystko uczynić. Był przekonany, że jeśliby zaszła potrzeba, wzleciałby w górę lub poruszył róg domu. Resztę czasu chodził