Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom II.djvu/241

Ta strona została skorygowana.

po ulicach, spoglądając nieustannie na zegarek i przypatrując się wszystkiemu.
I nigdy już potem nie widział tego, co widział wtedy. Szczególnie wzruszyły go dzieci, idące do szkoły, śnieżnobiałe gołębie, które z dachu sfrunęły na chodnik i wystawiane przez niewidzialną rękę bułki, posypane mąką. Te bułki, gołębie i dwaj chłopcy, były to istoty nieziemskie. Wszystko to stało się jednocześnie: chłopiec podbiegł do gołębia i z uśmiechem spojrzał na Lewina; gołąb zatrzepotał skrzydłami i pofrunął, błyszcząc się na słońcu pomiędzy iskrzącymi w powietrzu płateczkami śniegu, a z otwartego okna, na którem stały świeże bułki, uderzył zapach gorącego chleba. Wszystko to razem wzięte, było tak niezwykle ładne, że Lewin roześmiał się i zapłakał z radości. Okrążywszy Gazteny zaułek i Kisłówkę, powrócił znowu do hotelu i położywszy przed sobą zegarek, usiadł, oczekując dwunastej; w sąsiednim pokoju rozmawiano o maszynach i o jakiemś oszustwie, i kaszlano zwykłym, rannym kaszlem; tam nie rozumiano, że wskazówka zegara zbliża się ku dwunastej. Wskazówka stanęła nareszcie na dwunastej, Lewin zszedł do bramy. Dorożkarze wiedzieli już widocznie o wszystkiem i otoczyli go z uszczęśliwionemi twarzami, kłócąc się z sobą i ofiarowując swe usługi. Lewin starając się nie zrobić krzywdy pozostałym dorożkarzom i obiecując im, że innym razem skorzysta z ich usług, wziął jednego i kazał mu jechać do Szczerbackich. Dorożkarz wyglądał zachwycająco w koszuli, której biały kołnierz przylegał mu ściśle do czerwonego, krzepkiego karku. Sanki były wysokie, zgrabne, jednem słowem takie, jakiemi później Lewin nigdy już nie jeździł, i koń był bardzo dobry i chciał biedz, lecz nie ruszał się z miejsca. Dorożkarz znał dom Szczerbackich i wkrótce stanął przed bramą. Szwajcar wiedział już zapewne o wszystkiem; widać to było z jego uśmiechniętego spojrzenia i z tonu, jakim odezwał się: „No, dawno pan nie był u nas, Konstanty Dmitriczu!“ Szwajcar nietylko wiedział