Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom II.djvu/242

Ta strona została skorygowana.

o wszystkiem, lecz widocznie zachwycało go to wszystko i czynił wysiłki, ażeby ukryć swą radość. Spojrzawszy w jego miłe, sympatyczne oczy, oczy starego człowieka, Lewin pojął nawet jeszcze coś nowego w swem szczęściu.
— Państwo wstali?
— Służę panu! A to niech pan zostawi tutaj — odezwał się szwajcar z uśmiechem, widząc, że Lewin chciał się wrócić po czapkę; nie było to bez znaczenia.
— Komu pan rozkaże zaanonsować siebie? — zapytał się lokaj.
— Księżnej... księciu... księżniczce... — odparł Lewin.
Pierwszą osobą, którą ujrzał, była mademoiselle Linon; przechodziła przez salon, a oblicze jej i loczki promieniały radością. Nie zdążyli jeszcze zamienić z sobą paru słów, gdy za drzwiami dał się słyszeć szelest sukni, mademoiselle Linon znikła mu z oczu i przejął go radosny przestrach, spowodowany bliskością szczęścia. Mademoiselle Linon wyszła z pospiechem drugiemi drzwiami; zaledwie znikła, rozległy się prędkie, lekkie kroki i jego szczęście, jego życie, on sam, lecz lepszy od siebie samego, to, czego poszukiwał i pragnął tak długo, przybliżało się doń szybko, bardzo szybko. Ona nie szła, lecz niosła ją ku niemu jakaś niewidzialna siła.
Widział tylko jej pogodne, szczere oczy, przelęknione tą radością miłości, która przepełniała i jego serce. Oczy jej świeciły coraz bliżej i bliżej, oślepiając go światłem miłości; zatrzymała się tuż koło niego, dotykając go; ręce jej podniosły się i spoczęły na jego ramionach; zrobiła wszystko co mogła, podbiegła ku niemu i oddała mu się cała z trwogą i radością. On objął ją i przycisnął wargi do jej ust, które szukały jego pocałunku.
I ona nie spała całą noc i oczekiwała nadejścia jego przez cały ranek.
Ojciec i matka musieli się widocznie zgadzać i byli szczęśliwi jej szczęściem. Ona czekała, na niego, gdyż pierw-