Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom II.djvu/245

Ta strona została przepisana.

myśl o wyprawie. — „Widocznie tak powinno być“ — pomyślał Lewin.
— Ja przecież nic nie wiem, wypowiedziałem tylko me życzenie — odparł Lewin, tłumacząc się.
— Więc my zajmiemy się tem. Teraz można pobłogosławić i oznajmić o tem.
Księżna podeszła do męża, pocałowała go i chciała odejść, lecz on zatrzymał ją, objął i czule, jak młody zakochany, uśmiechając się, pocałował parę razy. Widocznie staruszkowie na chwilę zbili się z tropu i nie wiedzieli dokładnie, czy to oni znowu zakochani są w sobie, czy też tylko ich córka. Gdy książę i księżna wyszli, Lewin podszedł do narzeczonej i wziął ją za rękę; panował już teraz zupełnie nad sobą, był w stanie mówić i czuł potrzebę powiedzieć jej wiele, lecz powiedział zupełnie nie to, co było potrzeba.
— Jak ja mogłem przypuszczać, że się tak stanie! Nigdy nie miałem nadziei, lecz w głębi duszy zawsze byłem przekonany — rzekł. — Wierzę, że ty mi byłaś przeznaczona.
— A ja? — odparła Kiti — nawet wtedy... — urwała i po chwili mówiła dalej, patrząc na niego spokojnie swem szczerem spojrzeniem — nawet wtedy, gdym odtrąciła od siebie swoje szczęście. Kochałam zawsze tylko pana, lecz wtedy sama nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Muszę to wypowiedzieć... Czy pan będzie mógł zapomnieć?
— Może to nawet i lepiej, pani powinna wybaczyć mi dużo... muszę pani powiedzieć wszystko...
Pomiędzy wieloma innemi rzeczami, jakie postanowił jej wyznać, chciał jeszcze powiedzieć w ciągu pierwszych paru dni narzeczeństwa o dwóch, zdaniem jego najważniejszych: że nie jest tak niewinnym, jak ona, i po drugie, że nie jest wierzącym. Lewin wstydził się tego, lecz uważał, że obowiązkiem jego było powiedzieć narzeczonej i o jednem i o drugiem.
— Nie, nie teraz... później! — powiedział.