Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom II.djvu/246

Ta strona została skorygowana.

— Dobrze, później... lecz niech mi pan koniecznie powie. Nie obawiam się niczego... muszę wszystko wiedzieć. Teraz już klamka zapadła i muszę wszystko wiedzieć.
— Skończone, i pani weźmie mnie takim, jakim jestem, nie wyrzeknie się pani mnie, czy tak? — podpowiedział jej.
— Tak, Tak.
Rozmowę ich przerwała mademoiselle Linon, która uśmiechając się fałszywie lecz czule, przyszła powinszować swojej ukochanej uczenicy. Francuska nie zdążyła jeszcze wyjść, gdy weszła służba składać życzenia. Potem zaczęli się zjeżdżać krewni i rozpoczął się ten błogosławiony chaos, który pogrążył w sobie Lewina na cały czas narzeczeństwa aż do drugiego dnia po ślubie. Lewin czuł się wciąż skrępowanym, nudziło i niecierpliwiło go to wszystko, lecz napięcie szczęścia wzrastało nieustannie. Lewin był wciąż pod wrażeniem, że wymagają od niego wielu takich rzeczy, o jakich on sam niema pojęcia, robił więc to wszystko, co mu mówiono i wszystko co robił, czyniło go szczęśliwym. Myślał, że konkury jego nie będą miały nic wspólnego z konkurami innych, że zwykłe warunki starania się popsują jego szczęście wyjątkowe; lecz skończyło się na tem, że robił to wszystko co i inni, i szczęście jego powiększało się tylko przez to i stawało coraz bardziej wyjątkowem, nie mającem nic podobnego do siebie ani w przeszłości, ani w teraźniejszości.
— Teraz będziemy jedli cukierki — mówiła mademoiselle Linon, i Lewin jechał kupować cukierki.
— No, bardzom zadowolony — powiedział Świażski — radzę panu brać bukiety u Fomina...
— A czy potrzeba? — i Lewin jechał do Fomina.
Brat mówił mu, że trzeba postarać się o pieniądze, gdyż będzie dużo wydatków, na prezenty...
— A potrzebne prezenty? — i pędził do Fulda.
I w cukierni, i u Fomina i u Fulda Lewin dostrzegał, że czekano na niego, że są mu radzi i że ci ludzie obchodzą jego szczęście równie uroczyście, jak i wszyscy, z którymi