Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom II.djvu/251

Ta strona została przepisana.

brzmiało: „Jeżeli kłamstwo — milcząca pogarda i natychmiastowy wyjazd; jeżeli prawda — zachowanie form.“
Szwajcar otworzył drzwi, zanim Aleksiej Aleksandrowicz zdążył zadzwonić. Szwajcar Pietrow, zwany Kapytonyczem, zabawnie wyglądał w starym surducie, bez krawata i w pantoflach.
— Cóż pani?
— Wczoraj nastąpiło rozwiązanie zupełnie pomyślnie.
Aleksiej Aleksandrowicz zatrzymał się i pobladł, teraz dopiero przekonał się, jak gorąco pragnął jej śmierci.
— A jak się miewa?
Lokaj Kozniej biegł w fartuchu po schodach:
— Bardzo źle — rzekł — wczoraj było kilku lekarzy, a i teraz jest doktor.
— Weź rzeczy — rzekł Aleksiej Aleksandrowicz, czując pewną ulgę na wzmiankę, że jednakże istnieje jeszcze nadzieja śmierci i wszedł do przedpokoju.
Na wieszadle wisiało wojskowe palto; Aleksiej Aleksandrowicz zauważył je i zapytał:
— Kto tam jest.
— Doktor, akuszerka i hrabia Wroński.
Aleksiej Aleksandrowicz udał się w głąb mieszkania.W salonie nie było nikogo, z gabinetu żony, na odgłos jego kroków, wyszła akuszerka w czepku z liliowemi wstążkami, podeszła do Karenina i z poufałością, jaką usprawiedliwia bliskość śmierci, wzięła go za rękę i zaprowadziła do sypialni.
— Chwała Bogu, że pan przyjechał! Tylko o panu, i ciągle o panu... — rzekła.
— Dajcież prędzej lodu! — rozległ się z sypialni rozkazujący głos doktora.
Aleksiej Aleksandrowicz wszedł do gabinetu Anny; przy jej biurku na niskiem krześle, bokiem do oparcia, siedział Wroński i zasłaniając twarz ręką, głośno płakał. Usłyszawszy głos doktora, Wroński odjął rękę od twarzy i ujrzał Aleksieja Aleksandrowicza; na widok Karenina Wroński stro-