Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom II.djvu/254

Ta strona została skorygowana.

to ona nazywała?! Ona była jeszcze gorsza odemnie. I ja pojadę do Rzymu, tam jest pustelnia, i wtedy nie będę stała nikomu na przeszkodzie, tylko wezmę Sierożę i córeczkę... Nie, ty nie możesz przebaczyć! Wiem, że takich rzeczy nie można przebaczyć! Nie, nie, odejdź, tyś zbyt dobry!...
Jedną rozpaloną ręką trzymała go mocno, drugą zaś odpychała.
Rozstrój duchowy Aleksieja Aleksandrowicza potęgował się wciąż i dosięgnął obecnie tego stopnia, że Aleksiej Aleksandrowicz przestał już opierać się; nagle poczuł, że to; co on uważał za rozstrój duchowy, przeciwnie, było tym szczęśliwym stanem duszy, który nagle dał mu nowe, nigdy przezeń niezaznane dotąd szczęście; Aleksiej Aleksandrowicz nie myślał o tem, że ta zasada chrześcijańska, której chciał się trzymać przez całe życie, każe mu przebaczyć i kochać swych wrogów, lecz radosne uczucie miłości i przebaczania wrogom wypełniło jego duszę. Ukląkł i położywszy głowę na zgięciu jej ręki, która parzyła go nawet przez kaftanik, płakał jak dziecko. Anna objęła łysiejącą głowę męża, przysunęła się do niego i z wyzywającą dumą podniosła oczy.
— Otóż i on, wiedziałam! Teraz wszyscy żegnajcie mi, żegnajcie... znowu przyszli... czemu oni nie idą sobie?... Zdejmijcie ze mnie to futro!...
Doktor odjął jej ręce od Aleksieja Aleksandrowicza, położył ostrożnie na łóżku i nakrył kołdrą. Anna leżała spokojnie na wznak i z zachwytem patrzała przed siebie.
— Pamiętaj, że potrzeba mi było tylko przebaczenia i niczego więcej nie pragnę... Dlaczegóż on nie zbliża się? — rzekła, zwracając się ku stojącemu we drzwiach Wrońskiemu — podejdź i podaj mi rękę.
Wroński podszedł do łóżka i spojrzawszy na Annę, znowu zasłonił twarz ręką.
— Odsłoń twarz, patrz się na niego... on święty! — rzekła — ależ odsłoń, odsłoń twarz! — powtarzała z gnie-