Zacisnął mocno swe szerokie szczęki i w milczeniu spoglądał na nią, gdy bandażowała go; gdy skończyła, rzekł: nie majaczę... proszę cię postaraj się, aby nie mówiono, że strzeliłem do siebie umyślnie.
— Nikt też nie mówi. Mam jednak nadzieję, że już nie będziesz więcej nienaumyślnie strzelał do siebie? — odezwała się z uśmiechem, w którym znać było zapytanie.
— Zapewne nie będę, a może lepiej by było... — i uśmiechnął się posępnie.
Pomimo tych słów i uśmiechu, które przestraszyły bardzo Warię, Wroński, gdy gorączka minęła zupełnie i gdy zaczął powracać do sił, spostrzegł, że uwolnił się zupełnie od jednej części swego zmartwienia. Zdawało mu się, że swym postępkiem zmył z siebie wstyd i hańbę, na jaką był narażonym przedtem. Teraz mógł już myśleć spokojnie o Aleksieju Aleksandrowiczu; widział całą jego wspaniałomyślność, i wspaniałomyślność ta przestała go już upokarzać, a tem samem mógł znowu żyć po dawnemu. Widział możność patrzenia się śmiało ludziom w oczy i mógł żyć, tak jak żył dotąd. Jednego tylko uczucia nie mógł wyrwać z serca swego, pomimo, że walczył z niem nieustannie; uczuciem tem był żal, graniczący z rozpaczą, że utracił ją na zawsze; w głębi duszy był przekonanym, że teraz, gdy okupił przed mężem swą winę, powinien wyrzec się jej i nigdy już nie stawać pomiędzy nią, żałującą swego błędu, a jej mężem; lecz nie mógł wyrwać z serca żalu, że utracił jej miłość i nie mógł zatrzeć w swych wspomnieniach tych szczęśliwych chwil, jakie zaznał z nią, jakie wówczas cenił tak mało, a które obecnie wciąż mu stawały w pamięci, prześladując go swym urokiem.
Sierpuchowskoj wyjednał dla niego nominacyę do Taszkientu i Wroński przyjął ofiarowany sobie urząd bez najmniejszego wahania. Im bardziej jednak zbliżał się dzień wyjazdu, tem cięższą wydawała się Wrońskiemu ofiara, którą, jak mu się zdawało, składał na ołtarzu obowiązku.
Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom II.djvu/282
Ta strona została skorygowana.