jego wychodził prawie tak samo równym, jak i rząd Tita; lecz gdy tylko przypominał sobie o tem, co robi i zaczynał starać się robić lepiej, w tej chwili doznawał całego ciężaru pracy i rząd wychodził nierównym.
Przeszedłszy jeszcze jeden rząd, Lewin chciał znowu wracać, lecz Tit zatrzymał się i podszedłszy do starego kosiarza, powiedział mu po cichu parę słów, poczem obydwaj popatrzali na słońce. „O czem oni rozmawiają i czemu nie zaczynają nowego rzędu?“ — pomyślał Lewin, nie domyślając się, że chłopi kosili bez odpoczynku przynajmniej ze cztery godziny i że czas im na śniadanie.
— Weźmiemy się teraz do śniadania, panie — rzekł stary chłop.
— A czy już czas? więc bierzmy się...
Lewin oddał kosę Titowi i razem z kosiarzami, którzy poszli ku kaftanom po chleb, przez obryzganą od deszczu trawę, leżącą pokosami na obszernej skoszonej przestrzeni, podszedł do konia. Teraz dopiero spostrzegł się, że deszcz moczy mu siano.
— Popsuje nam siano — rzekł.
— Nic nie szkodzi panie: w deszcz trzeba kosić, a w pogodę grabić! — rzekł starzec.
Lewin odwiązał konia i pojechał do domu na kawę.
Siergiej Iwanowicz wstawał dopiero. Wypiwszy kawę, Lewin pojechał znów na łąkę, zanim Siergiej Iwanowicz zdążył się ubrać i zejść do jadalnego pokoju.
Po śniadaniu dostało się Lewinowi już nie poprzednie miejsce, lecz między żartującym ciągle starym chłopem, który zaprosił go na sąsiada a młodym chłopakiem, który dopiero na jesieni ożenił się i po raz pierwszy wyszedł z kosą na łąkę.
Stary, trzymając się prosto, szedł naprzód, miarowo i szeroko stawiając nogi i regularnym jednostajnym ruchem,