Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom II.djvu/303

Ta strona została skorygowana.

— I owszem, z całą przyjemnością.
— A my za chwilę przyjedziemy z nim. Czyś wysłał już rzeczy? — zapytał Stepan Arkadjewicz.
— Wysłałem — odparł Lewin i kazał Kuźmie przygotować wszystko do ubierania się.

III.

Tłum, składający się przeważnie z kobiet, otaczał cerkiew, którą już oświetlono. Ci, co nie zdołali dostać się do środka, cisnęli się koło okien, popychali się, kłócili i zaglądali przez kraty.
Wzdłuż ulicy stało przeszło dwadzieścia karet, którym żandarmi wskazywali miejsce. Oficer policyjny, nie zwracając uwagi na mróz, stał u wejścia, olśniewając swym mundurem. Powozy zajeżdżały nieustannie; wysiadały z nich to panie, strojne w kwiaty, unosząc wysoko treny, to panowie, zdejmując wojskowe czapki lub cylindry; wszyscy wchodzili do cerkwi. Obydwa pająki i wszystkie świece przed obrazami były już pozapalane. Złote odblaski na czerwonem tle ikonostasów, pozłacane sukienki ikon, srebro kadzielnic i lichtarzy, płyty posadzki, dywaniki, chorągwie w górze na klirosach, stopnie ambony, stare poczerniałe księgi, ornaty i stuły, wszystko to było zalane potokami światła. Po prawej stronie ogrzewanej cerkwi, w tłumie fraków i białych krawatów, mundurów i haftów, aksamitów, atłasów, włosów, kwiatów, obnażonych ramion i rąk, długich rękawiczek, słyszyć się dawał przytłumiony i ożywiony szmer rozmów, odbijający się dziwnie od wysokiego sklepienia. Za każdym razem, gdy rozlegało się skrzypienie otwieranych drzwi, szmer w tłumie cichł i wszyscy oglądali się, spodziewając się, że ujrzą wchodzących państwa młodych. Lecz drzwi otwierały się już przeszło dziesięć razy i za każdym razem był to ktoś z zaproszonych, przyłączający się natychmiast do grona gości weselnych, stojących po prawej stronie cer-