Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom II.djvu/315

Ta strona została skorygowana.

a pierwsza, niewinna, gorąca miłość ku niemu, stawała jej przed oczyma. Przypominała — sobie nietylko samą siebie, lecz i wszystkie krewne i znajome; widziała je znów w tej uroczystej dla nich chwili, gdy również jak Kiti obecnie, stały przed ołtarzem pełne miłości, z nadzieją i obawą w duszy, wyrzekając się przeszłości i wstępując w tajemniczą przyszłość.
Pomiędzy temi narzeczonemi, których widok wskrzeszała jej pamięć, Dolly wspomniała i swą miłą Annę, jak niemniej szczegóły projektowanego rozwodu jej. Ona również taka niewinna, stała kiedyś w welonie, z kwiatami pomarańczowemi na głowie... a teraz co? — „Dziwne dzieją się rzeczy!“ — pomyślała Dolly.
Nietylko siostry, przyjaciółki i krewne zwracały uwagę na wszystkie szczegóły obrzędu; nawet obce zupełnie pannie młodej kobiety, ze wzruszeniem tamującem im oddech, przypatrywały się państwu młodym, usiłując nie stracić żadnego ruchu, wyrazu twarzy, ani spojrzenia obojga narzeczonych i nie odpowiadały, a często nawet i nie słyszały tego, co mówili mężczyźni, którzy obojętnie przypatrywali się wszystkiemu i od czasu do czasu czynili żartobliwe uwagi, lub rozmawiali o rzeczach, nie mających żadnego związku z uroczystością, której byli świadkami.
— Czemu taka zapłakana? Czy idzie za mąż pomimo swej woli?
— Dlaczego ma iść mimo swej woli? Podobno to książę...
— A to siostra, ta w tej białej sukni atłasowej? Uważaj, jak dyakon zaraz huknie: „niech się słucha“...
— A śpiewacy zapewne z czudowskiego monasteru?
— Z synodu.
— Pytałam lokaja... powiada, że zaraz po ślubie jadą do dziedzicznego majątku; słychać, że szalenie bogaty... dlatego też wydano ją za niego.
— Co też pani mówi... taka dobrana para...