Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom II.djvu/320

Ta strona została skorygowana.

lecz prawdopodobnie sam nie zdawał sobie z tego sprawy, do jakiego stopnia nudzi się; zapomniał o nieprzyjemnem wrażeniu, jakiego doznał przy ostatniem spotkaniu i ze szczerem zadowoleniem wyciągnął rękę ku byłemu koledze. Na twarzy Goleniszczewa, na której malowała się przedtem pewna obawa, odbiło się uczucie radości.
— Rad jestem bardzo, że spotykam się z tobą! — zawołał Wroński, uśmiechając się przyjaźnie i pokazując w uśmiechu swe silne białe zęby.
— A ja słyszę od służby: Wroński, lecz który, nie wiem! Cieszę się, cieszę... bardzom zadowolony!
— Zajdź do mnie!... coż ty porabiasz obecnie?
— Mieszkam już tutaj drugi rok... pracuję...
— Hm! — chrząknął Wroński ze współczuciem. — Chodźmy!
I ze zwykłym obyczajem Rosyan, zamiast powiedzieć to, czego nie chciał, aby służba słyszała po rosyjsku, zaczął rozmawiać po francusku.
— Znasz Kareninę? Podróżujemy razem. Idę właśnie do niej — rzekł po francusku, wpatrując się z uwagą w twarz Goleniszczewa.
— A! nie wiedziałem... (chociaż wiedział o tem) — odparł obojętnie Goleniszczew. — Dawno przyjechałeś? — dodał po chwili.
— Ja?... cztery dni temu — odrzekł Wroński, raz jeszcze patrząc z uwagą w oczy koledze.
„Tak, porządny z niego człowiek i zapatruje się na rzeczy tak, jak należy“ — powiedział sobie w duchu Wroński, zrozumiawszy, co miał oznaczać wyraz twarzy Goleniszczewa i zmiana przedmiotu rozmowy. — „Można poznać go z Anną... zapatruje się jak należy!“
Wroński, podczas tych trzech miesięcy, które spędził razem z Anną za granicą, spotykając się wciąż z nowymi ludźmi, zadawał sobie zawsze pytanie, jak każdy z tych nowych znajomych będzie się zapatrywał na jego stosunek