Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom II.djvu/33

Ta strona została skorygowana.

wozów, bliżsi zaś koło krzaka wierzbiny, pod który narzucali trawy.
Lewin przysiadł się do nich, nie chciało mu się odchodzić.
Chłopi przestali się już krępować obecnością dziedzica. Niektórzy myli się, dzieci kąpały się w rzece, wyjmowały chleb z węzełków i odwiązywały dzbanki z kwasem. Starzec nakruszył chleba do miski, rozgniótł go łyżką, nalał wody z blaszanki, dorzucił jeszcze parę kawałków chleba. posypał solą i zwróciwszy się ku wschodowi, zaczął się modlić.
— No panie, niech pan spróbuje mojej wodzianki — rzekł, skończywszy się modlić i usiadł na ziemi koło miski.
Wodzianka była smaczną, więc Lewin rozmyślił się i nie pojechał do domu, lecz jadł obiad ze starym i począł rozmawiać z nim o jego domowych sprawach, interesując się niemi bardzo i opowiedział mu o swych planach gospodarskich, które, jak wiedział, mogą zaciekawić go. Rozmawiając z chłopem Lewin widział, że łatwiej mu z nim rozmawiać niż z bratem i pomimowoli uśmiechał się z rozrzewnienia, jakie go ogarniało podczas rozmowy z tym człowiekiem. Gdy kosiarz przestał jeść, przeżegnał się i położył pod krzakiem, kładąc sobie pod głowę garść trawy, Lewin uczynił to samo i niezważając na muchy i owady, siadające mu na spoconej twarzy, natychmiast zasnął i obudził się dopiero wtedy, gdy słońce przeszło na drugą stronę krzaku i zaczęło zaglądać w oczy. Starzec dawno już nie spał i ostrzył kosy młodszych kosiarzy.
Lewin obejrzał się naokoło i nie poznał łąki, do tego stopnia wszystko zmieniło się na niej: ogromna jej przestrzeń została skoszoną i jaśniała odmiennym, nowym blaskiem; pokosy, na które padały ukośno już promienie słońca, rozsiewały aromatyczną woń; rzeka, której przedtem widać nie było, a która teraz błyszczała jak stal na zakrętach, poruszający się ludzie, i jastrzębie, wijące się nad skoszoną łąką, jednem słowem, wszystko wyglądało zupełnie inaczej.