tymczasem oddawna już noszono szerokie; szczególnie zaś swą pospolitą, szeroką twarzą i wyrazem onieśmielenia, połączonego z chęcią nieuronienia swej godności.
— Służę państwu — rzekł, usiłując wydawać się obojętnym i wszedłszy do sieni, wyjął z kieszeni klucz i otworzył drzwi.
Wszedłszy do pracowni, Michajłow raz jeszcze obrzucił gości spojrzeniem i umocnił sobie w pamięci wyraz twarzy Wrońskiego, szczególniej zaś jego szczęk; pomimo to, że artystyczne poczucie jego pracowało nieustannie, zbierając materyały, pomimo to, że artysta był coraz bardziej i bardziej wzruszonym zbliżającą się chwilą, w której miał być wydanym sąd o jego pracy, Michajłow z niedających się zauważyć oznak prędko i dokładnie utworzył sobie ogólne pojęcie o tych trzech osobach. Ten (Goleniszczew) był tutejszym Rosyaninem. Michajłow nie pamiętał ani jego nazwiska, ani gdzie się spotykali, nie pamiętał również, o czem wtedy rozmawiali. Pamiętał tylko twarz jego, jak w ogóle pamiętał wszystkie twarze, które przynajmniej raz widział, pamiętał też jednak, że była to jedna z tych, jakie w swej wyobraźni umieścił w ogromnym dziale pozornie wiele mówiących, lecz w gruncie rzeczy ubogich treścią twarzy. Długie włosy i bardzo wysokie czoło dodawały zewnętrznej powagi twarzy Goleniszczewa, na której malował się tylko jeden mało mówiący, dziecinny, niespokojny wyraz, ześrodkowany nad nosem między brwiami. Co do Wrońskiego i Anny, Michajłow wywnioskował, że są bogatymi i znakomitymi Rosyanami, którzy nic się nie znają na sztuce, jak w ogóle wszyscy bogaci Rosyanie, lecz którzy grają rolę znawców i mecenasów. „Zwiedzili już zapewne galerye i muzea, i teraz obchodzą pracownie współczesnych malarzy: szarlatana Niemca i głupiego prerafaelisty Anglika, a do mnie