Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom II.djvu/375

Ta strona została skorygowana.

obrzędu Lewin robił to, co robił już tysiące razy, chociaż był niewierzącym i myślał, zwracając się do Boga: „uczyń, aby człowiek ten wyzdrowiał (przecież rzecz taka miała już miejsce niezliczoną ilość razy), a zbawisz i uratujesz i jego i mnie!“
Po namaszczeniu olejami świętymi choremu stało się odrazu znacznie lepiej: nie kaszlał ani razu przez całą godzinę, uśmiechał się, całował rękę Kiti, dziękując jej ze łzami w oczach, i mówił, że czuje się zupełnie dobrze, że nic go nie boli, że ma apetyt i siły. Sam nawet podniósł się, gdy przyniesiono mu zupę, i zażądał drugiego kotleta. Chociaż był już zupełnie bez nadziei, chociaż widać było przy pierwszem spojrzeniu na niego, że nie może powrócić do zdrowia, jednak Lewin i Kiti w ciągu tej godziny mieli trochę nadziei, chociaż obawiali się rozczarowania.
— Lepiej? Znacznie. No, no! nic dziwnego! W każdym razie widać polepszenie... — szeptali z uśmiechem.
Złudzenie to trwało niedługo. Chory zasnął spokojnie, lecz po upływie pół godziny obudził go kaszel. I nagle znikły wszystkie nadzieje i w nim samym i w otaczających go. Oczywistość cierpień, która kazała zapomnieć o poprzednich nadziejach, zniweczyła je w Lewinie, w Kiti i w samym chorym.
Chory nie wspominając nawet o tem, w co wierzył pól godziny temu, jak gdyby wstydził się nawet tych wspomnień, zażądał, aby mu dano w szklance, przykrytej podziurawionym papierkiem, jod do oddychania. Lewin podał mu szklankę i to samo spojrzenie, pełne nadziei, z jakiem chory przyjmował ostatnie sakramenta, skierowało się teraz na brata, wymagając od niego potwierdzenia słów doktora, że wdychanie jodu czyni cuda.
— Co, czy Kiti niema? — ochrypłym głosem zapytał chory, oglądając się, gdy Lewin potwierdził niechętnie słowa doktora. — Niema jej?... a więc można powiedzieć... dla niej tylko zgodziłem się na tę komedyę... lubię ją bardzo,