Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom II.djvu/389

Ta strona została skorygowana.

Aleksiej Aleksandrowicz zmarszczył brwi i splótłszy palce, zaczął nimi trzeszczyć.
— Trzeba znać wszystkie szczegóły — odezwał się cienkim głosem — siły ludzkie mają swój kres, a moje doszły już do niego. Dzisiaj przez dzień cały musiałem wydawać polecenia, tyczące się domu... polecenia te są skutkiem (Aleksiej Aleksandrowicz wymówił z naciskiem wyrazy są skutkiem) mego obecnego, osamotnionego położenia: służba, guwernantka, rachunki... ten wolny ogień spalił mnie, i sił mi już brak wytrwać dłużej. Podczas obiadu... wczoraj mało co nie wstałem od stołu, gdyż nie mogłem znieść spojrzenia, jakiem syn mój patrzał na mnie. Nie zapytywał mnie, co to wszystko ma znaczyć, lecz chciał zapytać, i ja nie mogłem znieść jego wzroku. Sieroża bał się patrzeć na mnie, lecz mało tego... — Aleksiej Aleksandrowicz chciał wspomnieć o rachunku, jaki przyniesiono, lecz głos zadrżał mu, przestał więc mówić. O tym rachunku za kapelusz i za wstążki, pisanym na niebieskim papierze, nie mógł pomyśleć bez politowania nad samym sobą.
— Rozumiem, mój przyjacielu! — odparła hrabina Lidya Iwanowna — wszystko rozumiem. Pomoc i pociechę znajdzie pan nie we mnie, lecz ja w każdym razie przyjechałam tylko po to, aby, jeżeli będę w stanie, dopomódz panu. Gdybym tylko mogła pozbawić pana tych wszystkich drobnych, upokarzających kłopotów... wiem, że tu potrzeba kobiecej głowy, kobiecej ręki. Czy pan upoważnia mnie?
Aleksiej Aleksandrowicz ścisnął jej dłoń z uczuciem wdzięczności.
— Razem będziemy pracować nad Sierożą; niezbyt ja jestem praktyczna, lecz będę dokładała wszelkich usiłowań, aby sprawować obowiązki pańskiej gospodyni. Niech mi pan nie dziękuje; czynię to nie ja sama...
— Nie mogę nie dziękować!
— Ależ przyjacielu mój! niech się pan tylko nie poddaje temu uczuciu, o którem pan wspominał; któż widział