Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom II.djvu/39

Ta strona została przepisana.

słowego, powinien interesować się ogólnemi sprawami. Może być, że masz racyę i że byłoby do życzenia, aby działalność tego rodzaju połączoną była z interesem osobistym. Ty jesteś jednak naturą zbyt primesantière, jak powiadają Francuzi, ty chcesz albo gorączkowo, energicznie działać, albo nic nie robić.
Lewin przysłuchiwał się słowom brata i stanowczo nie rozumiał ich i nie chciał rozumieć, obawiał się tylko, aby brat nie zadał mu takiego pytania, z którego widać będzie, że nie wie dokładnie o co idzie.
— Tak tak, mój kochany — rzekł Siergiej Iwanowicz, trącając go w ramię.
— Rozumie się, że tak. Ale mniejsza z tem! Nie idzie mi tak bardzo o to — odparł Lewin z dziecinnym uśmiechem, jak gdyby przyznawał się do winy. — „O czem do djabła rozmawialiśmy?“ — myślał. — Rozumie się, że ja miałem słuszność i on również, i że wszystko na tym świecie jest jaknajlepiej. Trzeba tylko zajść do kancelaryi i powydawać rozporządzenia — i Lewin wstał i przeciągając się, uśmiechnął się.
Siergiej Iwanowicz uśmiechnął się również.
— Chcesz może pójść na spacer, chodźmy więc razem — rzekł, nie chcąc porzucać brata, od którego aż biło zdrowie i siła. — Chodźmy, zajdziemy i do kancelaryi, jeśli masz tam interes.
— Ach, mój Boże! — zawołał Lewin głośno, że aż Siergiej Iwanowicz przestraszył się.
— Co ci się stało?
— A co słychać z ręką Agafii Michajłownej? — zapytał Lewin, uderzając się po czole. — Zapomniałem o niej zupełnie.
— Znacznie lepiej.
— W każdym razie zabiegnę do niej na chwilę. Nie zdążysz jeszcze włożyć kapelusza, a ja już będę z powrotem.
I Lewin, stukając mocno obcasami, zbiegł ze schodów.