Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom II.djvu/416

Ta strona została przepisana.

wchodzić w szczegóły — mówiła, spoglądając trwożnie na jego nachmurzoną twarz — należy jednak nazywać rzeczy po imieniu. Chcesz abym ja pojechała do niej, przyjęła u siebie i tem rehabilitowała ją; postaw się jednak w mojem położeniu, a zrozumiesz, że ja uczynić tego nie mogę. Mam dorastające córki, i ze względu na stanowisko męża muszę liczyć się z opinią. Przypuśćmy, że ja pojadę do Anny Arkadjewny; ona będzie wiedziała, że ja nie mogę prosić jej do siebie, lub też będę musiała urządzać się w taki sposób, aby nie mogła spotkać się u mnie z nikim, kto zapatruje się inaczej na te rzeczy; takie postępowanie z mojej strony urazi ją. Ja jej nie podniosę...
— Ależ ja nie znajduję zupełnie, aby ona upadła bardziej, niż całe setki kobiet, które wy przyjmujecie! — jeszcze bardziej niechętnie przerwał Wroński i wstał, widząc, że bratowa nie zmieni swego postanowienia.
— Aleksieju, nie gniewaj się na mnie! widzisz przecież sam, że ja nic nie winna — tłumaczyła się, spoglądając na niego z lękliwym uśmiechem.
— Nie gniewam się na ciebie — odparł z tłumioną niechęcią — ale sprawia mi to podwójną przykrość. Przykro mi, że ta sprawa musi zerwać naszą przyjaźń... przypyśćmy nawet, że nie zerwie, lecz w każdym razie osłabi ją. Sama chyba widzisz, że i ja nie mogę zapatrywać się na to inaczej — i z temi słowami wyszedł od bratowej.
Wroński przekonał się, że dalsze usiłowania nie doprowadzą do niczego i że trzeba spędzić parę dni w Petersburgu, jak w obcem mieście, unikając wszelakich stosunków z dawnymi znajomymi, aby nie narażać się na przykrości i niegrzeczności, które zawsze drażniły go niewypowiedzianie.
Jedna z głównych przykrości polegała na tem, przynajmniej Wrońskiemu tak się zdawało, że wszędzie był obecnym Aleksiej Aleksandrowicz, lub jego nazwisko. Nie można było rozmawiać o niczem, aby rozmowa sama przez się nie zaczynała się toczyć o Aleksieju Aleksandrowiczu; ni-