Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom II.djvu/422

Ta strona została skorygowana.

tulił się do niej i owiał ją, właściwem tylko dzieciom ciepłem, poczem zaczął pocierać twarz o jej szyję i plecy.
— Wiedziałem — rzekł, otwierając oczy — dzisiaj są moje urodziny... ja wiedziałem że przyjdziesz i zaraz wstanę.
I ze słowami temi zasypiał.
Anna przypatrywała mu się chciwie, widziała, że wyrósł i że zmienił się podczas jej nieobecności. Poznawała i nie poznawała jego obnażone, teraz takie duże nogi, z których osunęła się kołdra, poznawała te schudnięte policzki, te obcięte, krótkie loczki na karku, w który tak często całowała go. Dotykała się syna i nie mogła nic mówić, łzy dusiły ją.
— Czegóż ty płaczesz, mamo? — rzekł, ocknąwszy się już zupełnie ze snu. — Mamo, czego płaczesz? — powtórzył płaczliwym głosem.
— Nie będę płakała... płaczę ze szczęścia. Tyle czasu nie widziałam ciebie... nie będę już więcej — dodała, połykając łzy i odwracając się. — Trzeba, żebyś się już ubierał — dodała po chwili, opanowawszy swe wzruszenie i nie puszczając jego ręki, siadła koło łóżka na krześle, na którem leżało ubranie Sieroży.
— Jak też ty ubierasz się bezemnie? Jak... — chciała zacząć mówić wesoło, lecz sił jej zabrakło i znowu odwróciła się.
— Nie myję się zimną wodą... papa nie kazał. A Wasilja Łukicza mama widziała? Zaraz przyjdzie tutaj i... siadłaś mi, mamo, na mojem ubraniu!
I Sieroża roześmiał się głośno. Matka popatrzała na na niego i uśmiechnęła się.
— Mamusiu najukochańsza, najdroższa moja! — zawołał, rzucając się znowu na matkę i obejmując ją. Annie zdawało się, że teraz dopiero, ujrzawszy jej uśmiech, zrozumiał, że ona naprawdę przyszła do niego.
— Tego nie trzeba — mówił, zdejmując z niej kapelusz. I jak gdyby po zdjęciu kapelusza zobaczył matkę na nowo, zaczął ją znów całować i ściskać.