Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom II.djvu/433

Ta strona została skorygowana.

namentowe występy Patti, na których będzie musiała spotkać się ze wszystkimi swymi dawnymi znajomymi? Spojrzał więc poważnie na nią, ona zaś odpowiedziała mu tem wyzywającem, niby wesołem, niby rozpaczliwem spojrzeniem, którego wyrazu Wroński nigdy nie mógł zrozumieć. Podczas obiadu Anna była wyzywająco wesołą i zdawała się kokietować i Tuszkiewicza i Jawszyna. Po obiedzie, gdy Tuszkiewicz pojechał po lożę, a Jawszyn poszedł wypalić cygaro, Wroński udał się razem z nim na dół do swego mieszkania. Po chwili jednak wbiegł znowu na górę, gdzie zastał Annę w jasnej, jedwabnej, wydekoltowanej sukni, którą sprawiła sobie w Paryżu, i w cennych staroświeckich białych koronkach na głowie, uwydatniających nadzwyczaj jej niezwykłą urodę.
— Więc pani naprawdę ma zamiar jechać do teatru? — zapytał po francusku, unikając jej spojrzenia.
— Czemu pan pyta mnie o to z takim przestrachem? — odparła urażona, że Wroński nie patrzy na nią. — Dlaczego nie mam jechać? — Anna zdawała się nie rozumieć znaczenia słów Wrońskiego.
— Rozumie się, że niema żadnego powodu — odparł, marszcząc brwi.
— I ja też jestem tego zdania — odrzekła, nie zmieniając naumyślnie ironicznego tonu, i z zimną krwią naciągając długą wyperfumowaną rękawiczkę.
— Anno, na miłość Boską! co się z tobą stało? — rzekł, usiłując doprowadzić ją do równowagi, jak to kiedyś czynił i Aleksiej Aleksandrowicz.
— Nie rozumiem o co pytasz?
— Wiesz przecież, że nie możesz jechać...
— Dlaczego? Przecież pojadę nie sama... księżniczka Barbara nadejdzie zaraz i pojedziemy razem.
Wroński wzruszył ramionami, jak człowiek, który nic nie wie i nie umie dać sobie rady.
— Ale czy nie wiesz?... — zaczął mówić.