podchwytywał, otwierając szeroko ramiona, podawane sobie siano i układał je na wozie. Podawszy na grabiach resztę siana, kobieta wytrzęsła źdźbła, które wpadły jej za szyję i poprawiwszy sobie nad białem, nieopalonem czołem czerwoną chustkę, wlazła pod wóz, aby go przewiązać. Iwan pokazywał jej, jak należy zawiązywać węzeł i roześmiał się na cały głos z jakiejś jej uwagi. Na twarzach obojga malowała się młoda, niedawno powstała miłość.
Wóz został związanym. Iwan zeskoczył i powiódł za cugle dobrze utrzymanego, sytego konia; żona jego zarzuciła na wóz grabie i machając rękoma, podeszła do grupy kobiet. Iwan wyjechał na drogę i przyłączył się do szeregu innych wozów. Baby z grabiami na ramionach, gromadką pstrzącą się jasnemi barwami, gwarząc i śmiejąc się wesoło, szły za wozami. Jakiś gruby, nieprzyjemny kobiecy głos, zanucił piosnkę, zaśpiewał całą zwrotkę i od razu tę pieśń podchwyciło zgodnie około pół setki różnych, grubych i cienkich, zdrowych głosów.
Kobiety z pieśnią na ustach zbliżały się ku Lewinowi, któremu zdawało się, że chmura z grzmotami wesołości ciągnie ku niemu. Chmura nadeszła, ogarnęła go i kopica, na której leżał, i inne kopice i wozy, i cała łąka z sąsiedniem polem, wszystko zadrzało i poruszyło się od dźwięków tej dzikiej, hulaszczej, przejmującej pieśni. Lewin spoglądał z zazdrością na tę nieokiełzaną, żywiołową wesołość i chciał wziąć udział w ogólnej radości, nie był jednak w stanie nic uczynić, mógł tylko leżeć, przypatrywać się i przysłuchiwać. Gdy ludzie znikli mu z oczu, i gdy śpiew ich przestał dolatywać do niego, Lewina ogarnęło przykre uczucie żalu: żalu, że jest tak osamotnionym, że pędzi takie bezczynne życie, że z taką niechęcią spogląda na świat.