nurem: nastąpiła chwila, poprzedzająca zwykle świt i zupełne zwycięstwo światła nad ciemnościami.
Lewin szedł prędko, wstrząsając się od chłodu i patrząc w ziemię... „Co to takiego? ktoś jedzie“... — pomyślał, usłyszawszy dzwonki i podniósł głowę. O czterdzieści kroków przed nim, drogą po której szedł, na spotkanie mu, jechała kareta zaprzężona w cztery konie w poręcz.
Dyszlowe konie cisnęły się ku dyszlowi, chcąc uniknąć wyrżniętych głęboko kolei, lecz stangret, siedzący bokiem na koźle, starał się utrzymać wprawną ręką dyszel nad koleją, tak, że koła toczyły się po gładkiej drodze.
Lewin tylko na to zwrócił uwagę i nie myśląc o tem, kto może jechać karetą, rzucił w głąb niej spojrzenie.
W kącie karety drzemała staruszka, a przy oknie, widocznie dopiero co obudziwszy się, siedziała młoda dziewczyna, przytrzymując rękoma wstążki białego czepeczka. Promienista cała i zamyślona, pełna dziwnego uroku, przypatrywała się, nie zwacając uwagi na Lewina, jutrzence, i poprzedzającej wschodzące słońce.
W chwili, gdy jutrzenka poczęła niknąć, spojrzenie jadącej padło na Lewina. Dziewczyna poznała go: radosne zdumienie odmalowało się na jej obliczu.
Lewin nie mógł się mylić, jedne tylko były takie oczy! na świecie. Jedna tylko była na świecie istota, zdolna ześrodkowywać w sobie świat cały dla niego i cały los jego.
Była nią Kiti; Lewin domyślił się, że jechała ze stacyi kolejowej do Jerguszowa. To wszystko, o czem Lewin myślał przez całą bezsenną noc, wszystkie zamiary, jakie był powziął, wszystko to znikło nagle. Przypomniał sobie ze wstrętem zamiar ożenienia się z chłopką. Tam, w tej szybko oddalającej się karecie, która przejechała na drugą stronę drogi, tam tylko była możność rozstrzygnięcia tej boleśnie dręczącej go w ostatnich czasach zagadki życia.
Kiti nie wyjrzała już więcej. Turkotu nie było już słychać, zdala zaledwie dobiegał brzęk dzwonków; szczekanie
Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom II.djvu/64
Ta strona została skorygowana.