Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom II.djvu/81

Ta strona została skorygowana.

— W narożnym pokoju leżały brzoskwinie, a on podobno zjadł jedną pokryjomu.
Rozmowa o synu wyprowadziła Annę z tego położenia bez wyjścia, w jakiem znajdowała się; przypomniała sobie tę po części szczerą, choć bardzo przesadzoną rolę matki, żyjącej tylko dla syna, a którą to rolę wzięła na siebie dopiero od jakiegoś czasu i z radością przekonała się, że w stanie, w jakim znajduje się obecnie, jest w posiadaniu mocarstwa, niezależnego ani od męża, ani od Wrońskiego: mocarstwem tem jest jej syn. Bez względu na to, co stanie się z nią, nie może porzucić syna; nie może tego zrobić, choćby mąż znęcał się nad nią, choćby Wroński ochłódł dla niej i pędził dalej swe niezależne i niczem nie skrępowane życie (Anna znowu pomyślała o nim z żalem i z rozdrażnieniem). W każdym razie wie, iż ma cel w życiu, musi więc działać, aby zapewnić sobie syna, aby nie dać go zabrać sobie, trzeba jednak działać o ile można najprędzej, dopóki go jej jeszcze nie zabrano: trzeba wziąć syna i wyjechać; przedewszystkiem trzeba to uczynić natychmiast, aby zaś uskutecznić ten zamiar, należy przemódz się i otrząsnąć z tego strasznego rozpaczliwego stanu. Myśl o obowiązkach względem syna i o konieczności natychmiastowego wyjazdu z nim, doprowadziła Annę do równowagi.
Z pospiechem więc zaczęła się ubierać, udała się na dół i prędko weszła do jadalnego pokoju, gdzie, jak zwykle, czekała na nią kawa i Sieroża z guwernantką. Sieroża cały biało ubrany, stał koło stołu pod lustrem i z wyrazem skupionej uwagi, który Anna znała w nim, a który Sieroża po ojcu odziedziczył, bawił się kwiatami, które przyniósł z sobą z ogrodu.
Guwernantka miała surową minę. Sieroża przenikliwym głosem — co często czynił — zawołał: „A, mama,“ i przez chwilę nie wiedział czy ma iść zaraz do matki witać się z nią, czy też pierwej skończyć wianek i dopiero iść z nim razem.