Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom II.djvu/82

Ta strona została przepisana.

Guwernantka, przywitawszy się, zaczęła rozwlekle i szczegółowo opowiadać o tem, co Sieroża zrobił, lecz Anna nie słuchała jej, gdyż zastanawiała się właśnie, czy ma ją zabrać z sobą. „Nie, nie wezmę — zdecydowała wreszcie — pojadę tylko z synem.“
— W istocie, to jest bardzo źle — odezwała się wreszcie i wziąwszy syna za ramię, spojrzała na niego nie surowo, lecz owszem łagodnie, co zmięszało i ucieszyło Sierożę, poczem pocałowała go. — Niech go pani zostawi ze mną — rzekła do zdziwionej guwernantki i, nie puszczając ręki syna, siadła do kawy.
— Mamo! Ja... ja... nie... — zaczął mówić Sieroża, starając się domyślić z jej spojrzenia, co oczekuje go za brzoskwinie.
— Sieroża — rzekła Anna, gdy guwernantka wyszła z pokoju — zrobiłeś źle, ale nie będziesz już tak robił?... Wszak ty mnie kochasz?
Anna czuła, że łzy zbierają się jej pod powiekami. — „Czyż ja mogę nie kochać go? — myślała, przyglądając się jego wystraszonym, a zarazem uradowanym oczom — czyżby on, również jak ojciec, był za tem, abym została ukaraną? Czyż nie pożałuje mnie?“ — Łzy ciekły już jej po twarzy i Anna chcąc je ukryć, zerwała się z krzesła i wybiegła na werendę.
Po paru ostatnich burzliwych dniach było pogodnie lecz chłodno: przez liście, które deszcz obmył niedawno, jasno świeciło słońce, w powietrzu jednak czuć było chłód.
Anna wstrząsnęła się i od zimna i od wewnętrznego przestrachu, jaki na świeżem powietrzu opanował ją z podwójną siłą.
— Idź, idź do Mariette — rzekła do Sieroży, który wyszedł za nią na werendę i poczęła chodzić po słomianych matach, wyścielających podłogę. „Czyż oni nie wybaczą mi, czyż nie pojmą, że to wszystko nie mogło być inaczej?“ — rzekła do siebie.