Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom II.djvu/93

Ta strona została skorygowana.

— Tu już pani wkracza w dziedzinę księżnej Miahkiej: Zadaje pani pytania d’un enfant terrible, strasznego dziecka — i widać było, że Betsy chce, lecz nie może zapanować nad swym śmiechem, który był zaraźliwym, jak w ogóle śmiech ludzi śmiejących się rzadko — trzebaby zapytać ich — dodała przez łzy, wywołane śmiechem.
— Nie, pani się śmieje — rzekła Anna, która pomimowoli zaraziła się od Betsy i śmiała się — lecz ja nigdy nie mogłam pojąć tego; nie pojmuję, jaką rolę w takich razach odgrywa mąż.
— Mąż? Mąż Lizy Merkałowej nosi za nią pled i oczekuje na skinienie, aby jej służyć. A co się tam dalej dzieje, to nikt nie chce o tem wiedzieć: w porządnem towarzystwie, jak pani wiadomo, nie mówi się i nie myśli o pewnych toaletowych szczegółach, tak samo rzecz ma się i z tem.
— Będzie pani na wieczorze u Rolandakich? — zapytała Anna, chcąc zmienić przedmiot rozmowy.
— Nie zdaje mi się — odparła Betsy i nie patrząc na swą przyjaciółkę, zaczęła nalewać ostrożnie herbatę w maleńkie przeźroczyste filiżaneczki. Przysunąwszy Annie filiżankę, wyjęła kręconego papierosa, włożyła go do srebrnej papierośnicy i zapaliła.
— Widzi pani, ja jestem w szczęśliwem położeniu — przestawszy się już śmiać, odezwała się Betsy, biorąc w rękę filiżankę — ja pojmuję panią i Lizę. Liza, to jedna z tych naiwnych natur, które zupełnie jak dzieci, nie rozumieją różnicy między dobrem a złem, nie rozumiała przynajmniej, dopóki była bardzo młodą; a teraz wie, że z tem udawaniem jest jej do twarzy, teraz zaś zapewne naumyślnie nie rozumie — mówiła Betsy ze sprytnym uśmiechem — w każdym razie jest jej z tem ładnie. Na jedną i na tę samą rzecz można zapatrywać się tragicznie i zrobić z niej narzędzie męczarni dla siebie, można również patrzyć się obojętnie, a nawet wesoło. Być może, że pani jest skłonną do zbyt tragicznych zapatrywań się...