— Jak ja bym chciała znać innych, tak, jak znam siebie — rzekła Anna poważnie i z zamyśleniem. — Czy ja też jestem gorszą czy lepszą od innych? Zdaje mi się że gorszą...
— Straszne dziecko, straszne dziecko! — powtórzyła Betsy — ale oto i oni...
Rozległy się kroki i głosy, najprzód męskie, potem kobiece i do salonu weszli oczekiwani goście: Safo Sztolc i promieniejący od zbytku zdrowia młody człowiek, t. zw. Waśka. Widać było po nim, że odżywianie się surową wołowiną, truflami i burgundem szło mu na zdrowie. Waśka ukłonił się paniom i spojrzał na nie, ale tylko na chwilę; wszedł za Safą do salonu i przez cały salon przeszedł za nią, jak gdyby był przywiązanym do niej i nie spuszczał z niej błyszczących oczu, któremi zdawał się pożerać ją. Safo Sztolc, blondynka z czarnemi oczyma, weszła do pokoju drobnemi kroczkami, stawiając prędko zgrabne nóżki; obute w pantofelki na wysokich obcasach i silnie, po męsku, ściskała podawane sobie dłonie.
Anna nie spotykała się jeszcze ani razu z tą nową znakomitością. Uroda, dziwna toaleta i śmiałe maniery Safo uderzyły Annę. Na głowie jej było ułożone całe rusztowanie z własnych i cudzych złocistych włosów, tak wysokie, że głowa równała się swą wielkością wypukłemu i dość obnażonemu biustowi. Ruchy jej były do tego stopnia gwałtowne, że za każdem poruszeniem odznaczały się z pod sukni kształty kolan i górnych części nóg i pomimowoli rodziło się pytanie, gdzie z tyłu, na tej kołyszącej się górze, kończy się w rzeczy samej prawdziwe, drobne i zgrabne, tak obnażone u góry i tak ukryte z tyłu i u dołu ciało.
Betsy zaznajomiła ją z Anną.
— Może pani sobie przedstawić, żeśmy o mało nie przejechali dwóch żołnierzy — poczęła Safo opowiadać od