Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom III.djvu/116

Ta strona została skorygowana.

— Raczej scyzoryki — zauważył figlarnie Wesłowski, który przez cały czas obiadu nie spuszczał z niej oka.
Anna uśmiechnęła się, lecz nic mu nie odpowiedziała.
— Prawda, Karolu Fedorowiczu, że jak nożyczki? — zwróciła się do rządcy.
— O ja — odparł niemiec. — Es ist ein ganz einfaches Ding — zaczął objaśniać budowę maszyny.
— Szkoda, że nie wiąże; widziałem na wiedeńskiej wystawie żniwiarkę, co wiązała drutem — zauważył Świażski — tamta była jeszcze praktyczniejsza.
Es kommt drauf an... Der Preis vom Drath muss ausgerechnet werden — i niemiec, przerywając milczenie, zwrócił się ku Wrońskiemu. — Das lässt sich ausrechnen, Erlaucht. — Rządca chciał już sięgać do kieszeni, gdzie miał ołówek i notes, w którym wszystko wyliczał, lecz przypomniawszy sobie, że siedzi przy obiedzie, i zauważywszy obojętne spojrzenie Wrońskiego, dał spokój wszelkim rachunkom. — Zu komplicirt, macht zu viel Klopot — zadecydował.
Wünscht man Dochods, so hat man auch Klopots — odezwał się Wasieńka Wesłowski, żartując sobie z niemca.
J’adore l’allemand — zwrócił się znowu z figlarnym uśmiechem do Anny.
Cessez! — odparła mu na wpół żartobliwie na wpół z gniewem.
— A myśmy myśleli, Wasili Siemionowiczu, że spotkamy się z panem w polu — zwróciła się do doktora, wyglądającego na chorowitego człowieka — był pan na przechadzce?
— Byłem w polu, ale ulotniłem się — odparł doktor z ponurą żartobliwością.
— A zatem używał pan ruchu?
— Używałem.
— A co słychać u tej starej kobiety?... spodziewam się, że nie tyfus.