Strona:Leon Tołstoj - Anna Karenina Tom III.djvu/117

Ta strona została przepisana.

— Tyfus nie tyfus, w każdym razie jednak nie wiele jej się należy.
— Biedaczka! — litowała się Anna i uczyniwszy zadość obowiązkom grzeczności, która kazała jej porozmawiać ze wszystkimi domownikami, zwróciła się do gości.
— W każdym razie jednak, Anno Arkadjewno, z opowiadania pani trudno byłoby zbudować maszynę! — odezwał się z uśmiechem Świażski.
— Dobrze, ale dlaczego? — zapytała Anna z udanem zadziwieniem, które mówiło, iż wie, że w opowiadaniu jej o budowie maszyny było coś pociągającego, co zauważył nawet i Świażski. Ta nowa oznaka kokieteryi wywarła na Dolly ujemne wrażenie.
— Za to biegłość Anny Arkadjewny w sztuce budowniczej jest godna podziwu — rzekł Tuszkiewicz.
— Słyszałem wczoraj, jak Anna Arkadjewna mówiła o pionach i poziomach — odezwał się Wesłowski — niewiem tylko czy dobrze wymawiam te nazwy.
— Nic w tem niema dziwnego, gdyż ciągle patrzę się na to i słyszę o tem... — odparła Anna — a pan nie wie nawet zapewne z czego stawiają się domy?
Darja Aleksandrowna widziała, że Anna jest niezadowoloną z tonu poufałości, w jakim toczą się zwykle rozmowy pomiędzy nią a Wesłowskim, a którym sama pomimowoli odzywała się ciągle.
— Postępowanie Wrońskiego w tym wypadku było wręcz przeciwne postępowaniu Lewina, gdyż widocznie nie przywiązywał żadnej wagi do paplaniny Wesłowskiego i próbował jeszcze zachęcać go do niej swymi żartami.
— A powiedz nam panie Wesłowski, czem spajają się cegły?
— Rozumie się, że cementem.
— Brawo! a co to jest cement?
— Coś w rodzaju smarowidła... do smarowania — odparł Wesłowski, wywołując ogólny śmiech.