go pod rękę. Lewin, chociaż i pragnął rozsmakować się, ale nie mógł zrozumieć o co idzie i, oddaliwszy się parę kroków od rozmawiających, zwierzył się Stepanowi Arkadjewiczowi, iż nie wie w jakim celu należy prosić marszałka.
— O suncta simplicitas! — zawołał Stepan Arkadjewicz i krótko a zrozumiale wytłumaczył Lewinowi rzecz całą.
Gdyby, jak to miało miejsce na przeszłych wyborach, wszystkie powiaty prosiły gubernialnego marszałka, to wybranoby go samemi białemi gałkami; w tym roku jednak nie trzeba tego było. Teraz zaś ośm powiatów zgodziło się prosić, jeżeli zaś dwa nie będą go prosiły, to Snietkow może odmówić i nie stawiać swej kandydatury, a w takim razie partya konserwatywna będzie mogła wybrać kogobądż innego ze swych stronników. Jeżeli zaś tylko jeden powiat Świażskiego nie będzie prosił, to Snietkow podda się głosowaniu, zostanie wybranym, gdyż będą mu naumyślnie kłaść białe gałki; tym sposobem przeciwna partya zostanie wprowadzoną w błąd i będzie oddawała swe głosy kandydatowi stronnictwa postępowego. Lewin niby to zrozumiał i chciał zadać jeszcze parę pytań, gdy nagle wszyscy zaczęli rozmawiać, krzyczeć i tłoczyć się do większej sali.
— Co takiego? Co? Kogo? Pełnomocnictwo? komu? po co? Odwołują! Nie, nie pełnomocnictwo! Nie pozwalają Flerowowi? To i cóż, że pod sądem? Nie możemy na to pozwolić! Prawo! — słyszał Lewin z różnych stron i razem z innymi, którzy spieszyli się niewiadomo dokąd, i którzy obawiali się widocznie spóźnić, udał się do większej sali, gdzie koło stołu sprzeczali się marszałek gubernialny, Świażski i paru innych agitatorów.
Lewin stał dosyć daleko i nie mógł wyraźnie słyszeć, gdyż przeszkadzali mu dwaj sąsiedzi, z których jeden głośno sapał, a drugi szurał ciągle grubemi podeszwami. Zdaleka